Eli Witebski posiadał w umyśle swym i charakterze niepospolite dyplomatyczne zdolności. Nie urodził się on i nie wzrósł w Szybowie, jak wszyscy bez wyjątku mieszkańcy miejsca tego, ale od trzech lat zaledwie sprowadziły go tu interesa i różne rodzinne okoliczności.
Był więc wśród miejscowéj ludności, znającéj się wzajem od dziadów, pradziadów, cudzoziemcem nieledwie; a w dodatku, życie całe spędziwszy w dużém gubernialném mieście, przywiózł ze zobą wiele nowości, które zadziwiać i razić mogły ultrakonserwatywnych mieszkańców zapadłego kąta. Nowościami temi były: strój odmienny znacznie co do kroju i długości, noszenie pierścienia z brylantem na palcu, nie noszenie jarmułki na głowie, krótkie przystrzyganie złotawéj bródki, zupełny brak w mieszkaniu ksiąg talmudycznych i kabalistycznych, przedewszystkiém zaś posiadanie żony takiéj, jaką była pani Hana, córki, uczącéj się gdzieś na pensyi, i oprócz téj ostatniéj, dwojga tylko dzieci. Nowości te, ważne niezmiernie, niewidziane, niesłychane, powinny były ściągnąć na eleganckiego kupca ogólną niechęć publiczności szybowskiéj. Nie ściągnęły jednak. Zrazu wprawdzie ci i owi poszeptywali pomiędzy sobą, że jest on misnagdimem, postępowcem i w rzeczach wiary indyfferentem. Podejrzenia te jednak rozproszyły się szybko, a siłą, która je zażegnała, była nadzwyczajna łagodność, uprzejmość i giętkość Elego. Grzeczny zawsze, uśmiechniony, pogodny, nie sprzeczał się nigdy z nikim, ustępował każdemu, potwierdzał wszystko, spierających się ludzi unikał, aby nie być zmuszonym do wzięcia strony jednego z nich a obrażenia na siebie drugiego; jeżeli zaś w żaden sposób uniknąć nie mógł, to tak ładnie, płynnie, słodko i przekonywająco przemawiać umiał, iż zwaśnione strony, elokwencyą jego zachwycone, miękły, godziły się, a dla niego wdzięczność i uwielbienie w sercach unosiły, mówiąc z zachwytem: a! kluger mensz! Co do właściwych obrządków i przepisów religijnych, Witebski okazywał się ortodoxem doskonałym. Święcił sabbaty i zachowywał koszery z punktualnością najdrobiazgowszą; wielkiemu rabbinowi, ilekroć go spotykał, kłaniał się bardzo nizko i umiał nawet to, czego nikt w gminie całéj nigdy nie potrafił, — rozchmurzać
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/120
Ta strona została przepisana.
VI.