Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/121

Ta strona została przepisana.

posępne czoło i rozjaśniać zadumane oczy mędrca, wesołemi przypowieściami jakiemiś, branemi niewiedziéć zkąd, ale układanemi zawsze w ten sposób, iż posiadały coś z mistycznego lub patryotycznego nastroju i trafiały tém do smaku najsurowszym nawet słuchaczom. Niewiele czasu spędzał on w domu, jeżdżąc wciąż po świecie za interesami, któremi zajmował się gorliwie, ale ilekroć znajdował się w Szybowie, widywano go nieodmiennie w Bet-ha-Midraszu, słuchającego ze czcią przynależną mądrych nauczań rabbina Todrosa i uśmiechającego się z lubością, gdy kilkunastu, lub kilkudziesięciu starych i młodych mędrców gminy zawzięcie toczyło ze sobą Pilpul, czyli rozprawy i spory nad różnemi komentarzami i komentarzami komentarzy, których pełnemi są 2,500 drukowanych arkuszy Halachy, Hagady i Gemary. W domu modlitwy bywał téż zawsze, ilekroć bywali tam wszyscy, a choć nie mógł zaliczyć się do rzędu najgoręcéj modlących się, więc najgłośniéj krzyczących i najgwałtowniéj kołyszących się nabożnych, to jednak postawa jego i wyraz twarzy byłały nieodmiennie i doskonale przystojne.
Nie należy przecież mniemać, aby, postępując w ten sposób, Witebski był obłudnikiem. Bynajmniéj; lubił on szczerze zgodę i spokój, nie chciał więc ich zamącać sobie ani innym. Powodziło mu się w życiu, szczęśliwym i zadowolonym czuł się; lubił więc ludzi wszystkich, i najzupełniéj, najszczerzéj było mu to obojętném, czy człowiek, z którym do czynienia miał, był Talmudystą, Kabbalistą, Chassydem, prawowiernym, odszczepieńcem lub nawet Edomitą, byleby tylko nie szkodził mu osobiście. O Edomitach zresztą dowiedział się po raz pierwszy wtedy dopiéro, gdy do Szybowa przyjechał; w kółku bowiem, w którém obracał się dotąd, nazywano chrześcian gojami, ale to rzadko kiedy i tylko pod wpływem wyjątkowych uczuć gniewu lub obrazy, najczęściéj zaś po prostu chrześcianami. Gdy jednak przyjechał do Szybowa i usłyszał o Edomitach, pomyślał w duchu: niech sobie będą i Edomici! odtąd téż nie dawał innéj nazwy chrześcianom, gdy rozmawiał o nich z którym ze Szybowskich mieszkańców. Ale nie było w tém nazywaniu najmniejszéj odrobiny nienawiści, albo choćby niechęci. Edomici nic mu dotąd osobiście złego nie wyrządzili; za cóżby więc miał ich nie lubić? Po-za Szybowem przyjaźnił się z nimi, i wielu z nich nawet lubił, ale w Szybowie — jak wszyscy tak i on!
Religijną edukacyą otrzymał on był w dzieciństwie, ale potém rozwiało się jakoś wszystko i rozproszyło z pamięci jego, wśród świeckich całkiem zatrudnień i starań. W Jehowę wierzył i czcił go głęboko; o Mojżeszu wiedział, i wiedział coś także o starożytnéj niewoli Babilońskiéj i nowożytnych dziejach żydowskiego narodu; — ale co się tycze głębszych rzeczy téjże natury, nie znał się na nich wcale. W gruncie niewiele go téż obchodziło, co i jak powiedział lub nakazał Tanaita albo rabbin jaki. Nie przeczył jednak niczemu ani słowem, ani postępkiem, ani nawet myslą. Robił wszystko, co wszystkim przykazane było, mówiąc sobie: co to szkodzi! Może to tak sobie ludzkie wymyślenie jest, a może i rozkazanie samego Boga, — na co ja mam przeciw niemu sobie Jego obracać?...