Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/122

Ta strona została przepisana.

Dyplomatyzując w ten sposób z ludźmi i z Bogiem, nie obawiał się niczego i dobrze mu było na świecie.
Byłoby mu na świecie zupełnie a zupełnie dobrze, gdyby nie przywiózł był ze sobą największéj i najbardziéj dla mieszkańców Szybowa zdumiewającéj nowości, — żony swéj, Hany. O ile on, żyjąc w małéj mieścinie, pragnął i usiłował okazywać się takim, jakimi byli wszyscy, o tyle najpilniejszém staraniem pani Hany było czynić inaczéj, niż wszyscy. Gdy przebywali śród szerszego świata, panowała pomiędzy nimi harmonia niebieska, oparta zresztą na rzeczywistém przywiązaniu i jednostajności gustów. Tu jednak pani Hana stała się dla męża swego przedmiotem ciągłego kłopotu i niejakiéj obawy.
Pani Hana rozkochaną była w cywilizacyi, która przedstawiała się jéj w postaci ładnych sukien, własnych włosów na głowie, pięknie umeblowanych pokoi, bardzo grzecznego obchodzenia się z ludźmi, francuzkiego języka i muzyki. Za muzyką przepadała. Mieszkając w dużém mieście, chodziła zawsze słuchać jéj do publicznego ogrodu, gdzie przechadzając się z przyjaciółkami swemi w szeleszczącéj jedwabnéj sukni i kwiecistym kapeluszu, i przypatrując się pięknym panom, rozmawiającym grzecznie z pięknemi paniami, czuła się doskonale szczęśliwą, a bardziéj jeszcze z towarzyskiego położenia swego w świecie dumną. Pewne szczególniéj produkta cywilizacyi wprawiały ją w prawdziwy zachwyt. Raz, ujrzawszy kiedyś w publicznym ogrodzie jakimś fontannę, przypatrywała się jéj przez parę godzin z rozkoszą niewysłowioną, a wróciwszy do miasta swego, które nie posiadało fontanny żadnéj, przez rok cały opowiadała przyjaciółkom swym o widzianém nadzwyczaj piękném zjawisku.
Zwierciadła posiadały téż szczególną jéj predylekcyą, i ilekroć znalazła się naprzeciw jakiéj tafli zwierciadlanéj większych nieco rozmiarów, nie mogła oczu oderwać od niéj, a zwłaszcza od ukazującego się w niéj obrazu własnéj osoby, którą znajdowała wcale piękną, wówczas nadewszystko, gdy miała w uszach złote kolce, a na głowie ładny czepeczek z kwiatami. Co do filozofii religijnéj i w ogólności życiowéj, na téj pani Hana mniéj jeszcze znała się od męża swego. W Pana Boga wierzyła, a nawet w głębi serca srodze się go bała, i w szatanów wierzyła, bojąc się ich jeszcze srożéj, niż Pana Boga; wierzyła także w to, iż ktokolwiek cienia swego w noc świąteczną nie zobaczy, ten w ciągu roku umrze; i w to jeszcze, iż kto świécę postawioną na sabbatowym stole z miejsca poruszy, temu wielkie nieszczęście może się stać. W zamian przecież, w wiele innych rzeczy, zupełnie tamtym podobnych, nie wierzyła, nazywając je wzgardliwie zabobonami; będąc zaś gospodynią skrzętną i zapobiegliwą, uznawała w duszy, iż lepiéj-by było, gdyby Żydzi jedli takie samo mięso jak chrześcianie, bo przychodziłoby im ono daleko taniéj, i gdyby w gospodarstwie niepotrzebném było takie wielkie mnóstwo naczyń kuchennych, które istniéć muszą w każdym domu prawowiernym dla utrzymania jadła w stanie doskonałego koszeru. Co się zaś tycze tkanin, zawierających w sobie mieszaninę lnu i wełny, tych pani Hana,