— A czy on tobie nie powiedział, o czém on myśli?
— On powiedział, że myśli o tém, żeby kupić sobie piękną kamienicę, która jemu dwa tysiące rubli dochodu dawać będzie!
— O kamienicy on może sobie myśléć, ale o czém on więcéj myśli?
— On powiedział, że o niczém więcéj nie myśli!
— A co on tam na świecie robi?
— On w kancellaryi papiery przepisuje, a jak powróci z kancellaryi, papierosy pali i o kamienicy myśli.
— A co on o tych Żydach myśli, którzy edukacyi takiéj jak on nie odebrali i w wielkiéj ciemności, albo w wielkiéj nędzy żyją?
— On o nich myśli, że to głupi i brudny naród jest!
— A co on tobie mówił, jak ty jemu powiedziałeś o nas wszystkich, którzy chcemy dusze nasze z ciemnicy wybawić, a nie możemy?
— On mówił, że jak o tém swojéj familii i swoim kolegom opowié, to oni będą bardzo śmiać się!
— A z czego tu śmiać się? — zapytali chórem młodzi ludzie.
Potém nastąpiło długie milczenie, aż ze wszystkich razem piersi wybuchnął nagły i namiętny wykrzyk:
— A szlechter mensz! (Zły człowiek!)
Po chwili, stryjeczny brat Meira, Chaim, syn Abrama, wymówił:
— Meir! to ta edukacya i nauka, któréj my bardzo chcemy, złą chyba jest, kiedy ona ludzi złymi i głupimi robi?
A dwaj czy trzéj inni młodzieńcy jednocześnie zawołali:
— Meir! wytłómacz ty nam to!
Meir spojrzał po twarzach towarzyszy mętnym wzrokiem i, opuszczając bladą twarz na obie dłonie, odpowiedział:
— Ja już nic nie wiem!
W krótkiéj odpowiedzi téj ozwało się głębokie, stłumione łkanie. Ale w téj chwili podniosła się w górę biała ręka kantora, i odciągnęła od zmartwionéj twarzy przyjaciela, zakrywające ją, dłonie jego.
— Niech serca wasze w wielki smutek nie zapadają, — wymówił Eliezer, — ja zaraz poproszę mistrza naszego, ażeby on na pytanie wasze odpowiedział!
Mówiąc to, podniósł z ziemi wielką księgę, starannie w zaroślach gaju ukrytą, i z tryumfującym usmiechem na łagodnych ustach ukazał towarzyszom pierwszą jéj kartę. Na karcie téj wielkiemi literami wydrukowane było imię i nazwisko Mojżesza Majmonidesa.
Młodzi ludzie, przedstawiający teraz ściśle zbliżoną ku sobie gromadkę, wyprostowali postawy swe, a na twarzach ich rozlał się wyraz uroczystéj uwagi. Mędrzec izraelski przemówić do nich miał ustami ukochanego ich piewcy. Mistrz to był stary, zapomniany przez jednych, przez innych wyklęty, lecz dla nich święty i drogi, bo dotąd jedyny. Odkąd duch mistrza tego, w postaci kilku
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/139
Ta strona została przepisana.