utracił i jednę rękę z kieszeni wydobył, — co się tyczy Jankla Kamionkera, ten tak gwałtowne ruchy dokonywał, idąc, że aż poły długiéj odzieży jego rozwiewały się na obie strony nakształt czarnych, łopocących skrzydeł, a Abram Ezofowicz chustkę, którą opasany był, rozwiązał i w ręku nieść ją zaczął. Oznakę tę bezprzytomnego prawie uniesienia spostrzegł Kalman i wnet cichemi słowy przestrzegł przyjaciela przed popełnianym w nieuwadze grzechem. Abram umilkł nagle, bo strasznie przeraził się własnym czynem, i z pośpiechem wielkim biodra swoje na nowo chustką przepasał.
Stało się to już na ganku domowstwa Ezofowiczów. W ciemnym wązkim kurytarzu zaszumiały szybkie kroki, i gwałtownie rozwiewające się poły sukien. Trzéj mężowie weszli do izby, w któréj stary Saul siedział na żółtéj kanapie, czytając wielką księgę jakąś, przy świetłe dwóch świec palących się w ciężkich, staroświeckich, srebrnych lichtarzach.
Saul, ujrzawszy wchodzących gości, zdziwił się nieco, pora bowiem była spóźniona i do odwiedzin niewłaściwa. Powitał ich przecież przyjazném skinieniem głowy i wskazał ręką krzesła, przy kanapie stojące. Przybyli dostojnicy nie zajęli miejsc im wskazanych, lecz stanęli wszyscy trzéj przed Saulem. Jakkolwiek twarze ich gniew rozogniał, postawy ich uroczystemi były. Ułożyli się snadź ze sobą o sposób i porządek oskarżenia, pierwszy bowiem Kamionker głos zabrał:
— Rebe Saul! — rzekł, — przyszliśmy tu ze skargą na wnuka twego, Meira!
Po twarzy Saula przebiegło przykre, bolesne niemal drgnienie.
— A co on złego znowu zrobił? — zapytał cichym głosem.
Kamionker, zrazu uroczyście, potém zaś coraz bardziéj unosząc się i miotając, mówić zaczął:
— Wnuk twój, Meir, synów naszych psuje! on dusze ich buntuje przeciw nam i świętym Zakonom naszym; czyta im książki wyklęte i w sabbat świeckie pieśni z nimi śpiewa! Ale on nietylko to robi! On z Karaimską dziewczyną nieczystą przyjaźń trzyma, i my widzieliśmy teraz na łące, jak synowie nasi u nóg jego, niby u nóg mistrza jakiego, leżeli, a nad głową jego Karaimska dziewczyna stała i razem z nim śpiewała obrzydliwe pieśni!
Zdyszany od zapalczywego mówienia, umilkł na chwilę Reb Jankiel, a Morejne Kalman, patrząc na Saula swemi miodowemi i nieco osowiałemi oczyma, wyrzekł zwolna:
— Mój syn Aryel tam był i ja jego za to ukarzę!
Abram, patrząc ponuro w ziemię, wymówił także:
— I mój syn, a twój, ojcze, wnuk, Chaim, tam był, i ja jego za to ukarzę!
A potém wszyscy trzéj rzekli znowu:
— Ukarz Meira!
Saul pochylił nizko twarz zasmuconą bardzo.
— Panie świata! — szepnął drżącemi usty, — czy ja zasłużyłem na to, abyś światło oczu moich w ciemności zamieniał?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/147
Ta strona została przepisana.