Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/152

Ta strona została przepisana.

wieku, i od siedmiu już tak żywione były świętym chlebem nauki. W hederach innych, niższych, nauczono już ich hebrajskiego czytania i wyłożono im Humesz (pięcioksiąg) z wielu wyjaśnieniami i komentarzami; teraz zaś, pod przewodnictwem Reb Mosza, wstępowały one na trzeci stopień mądrości, którym jest nauka Talmudu wraz z nieprzeliczoną ilością składających go działów, rozdziałów, poddziałów, paragrafów, punktów spornych, rozstrzygnień, wyjaśnień, kommentarzy, wyjaśnień wyjaśnień i kommentarzy nad kommentarzami.
Było to już, jak się zdaje, dość szerokie pole dla rozwijania się rozumu i pamięci wyrostków tych, bladych, obrzękłych, zniecierpliwionych, albo z pokorą cierpiących; ale Reb Mosze, w rzeczach religii i nauczania jéj, nie zwykł był przestawać na małém. Napełniając rozum i ćwicząc pamięć swych uczniów, rozbudzać on jeszcze usiłował fantazyą ich przez wprowadzanie jéj w zaczarowane krainy przypowieści i allegoryj, których pełną jest Hagada, a nawet przez dawanie im do zakosztowania czegoś z wysokiéj i mistycznéj metafizyki Kabały. Opowiadania te lub czytania stanowiły rodzaj odpoczynku, którego błogość głeboko uczuwać musiały dusze słuchających ich dzieci, zdarzały się jednak wtedy tylko, gdy mełamed uczuł się w dobrém, radosném usposobieniu ducha.
W chwili, gdy Meir przypatrywać się zaczął przez otwarte okno odbywającéj się we wnętrzu hederu lekcyi, uczniowie uczyli się na pamięć wskazanego im na on dzień ustępu Talmudu, a nauczyciel, siedząc naprzeciw nich na katedrze, złożonéj z drewnianego stołka, wczytywał się ze swéj strony w leżącą przed nim na kulawym stole wielką i bardzo starą księgę. Wczytywał się on w księgę tę z zajęciem wielkiém i niemniejszą widocznie lubością; błogi uśmiech pojawiać się zaczynał na wargach jego, zaledwie widzialnych śród ogromnego zarostu, — przyczém kołysał się zwolna w tył i naprzód, poruszając tém stół kulawy, który kołysał się także; kołysali się również na ławach swych, każdy nad rozwartą przed nim wielką księgą, uczniowie jego, to szemrząc zcicha, to podnosząc głosy niekiedy, jakby dla przygłuszenia wewnętrznego bólu jakiegoś; uderzając ściśniętemi pięściami o brzegi ławek, albo obu rękoma chwytając się za głowy i strzepiąc tém bardziéj jeszcze, i tak już, w mozole wielkim a rozpaczy, postrzępione i zczochrane włosy.
Nagle, mełamed kołysać się przestał, podniósł rozpromienioną twarz, ujął w obie ręce wielką księgę i z całéj siły uderzył nią o stół kulawy. Znaczyło to rozkaz umilknięcia. W mgnieniu oka téż umilkli i kołysać się przestali uczniowie. Popodnosili oczy na twarz nauczyciela, jedni z trwogą nadzwyczajną, a wzbudzoną mniemamniem, iż przyszła już pora wydawania zadanéj lekcyi, inni ze złośliwą przekorą i tajoném naigrawaniem się.
Ale mełamed nie spostrzegał wrazeń, malujących się na twarzach jego uczniów. Nie spostrzegał on i nie widział w téj chwili nic naokoło siebie. Duch jego porwanym został prądem niewymownéj słodyczy i uniesionym w krainę zachwycenia. O tyle jednak czuł się mistrzem i obowiązki mistrza rozumiał, iż część zachwycenia swego przelać zapragnął na rozczochrane i strapione głowy swych uczniów.