Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Pięść Mełameda opuściła się ciężko na ramię ucznia, z którego rąk wypadła zarazem wielka księga.
Mełamed poskoczył ze swéj katedry.
A szlechter, dummer, ferszołtener bube! — krzyknął, rzucając się ku dziecku. — Ty wielkiéj nauki uczyć się nie chcesz, i kiedy ja tobie lekcyą zadał, mówisz, że szkoła Szamaja każe błogosławić pierwéj wino, a potém dzień... i jeszcze święte książki na ziemię rzucasz... a czy ty nie czytał, że Szamaj kazał błogosławić pierwéj dzień, a potém wino...
Tu, za krzyczącym i miotającym się mełamedem, ozwał się głos męzki, dźwięczny lecz drżący jakoś i szyderski.
— Reb Mosze! To biedne dziecko nigdy na oczy swoje wina nie widziało, a w każdym dniu swego życia bicie i głód cierpiało; to jemu i trudno zapamiętać, co pierwéj błogosławić trzeba: wino, czy dzień!
Ale Reb Mosze przemówienia tego nie słyszał. Obie ściśnięte pięści jego opuściły się niezmiernie szybko i po razy kilka na głowę i ramiona bladego dziecka, a gdy ono, nie wydając najlżejszego jęku, cichutko tylko osunęło się pod razami temi na upuszczoną wprzódy wielką księgę, podniosły się raz jeszcze, aby opaść na osłonione podartą surduciną plecy jego. Zanim jednak zdołały dokonać tego, silna ręka jakaś porywczo odepchnęła go na stronę, tak, że aż uderzył się o róg kulawego stolika i, przewracając go, sam nawznak upadł na ziemię.
— Reb Mosze! — zawołał tenże głos młodzieńczy, popędliwy a szyderski, który wymówił kilka uprzednich wyrazów. — Reb Mosze! — powtórzył, — czy to nie Izraelskie dziecko jest, abyś ty na nie morze złości swéj wylewać miał? Czy to nie ubogie dziecko nędzarza jest? czy to nie nasz brat?
Wołając tak, Meir, z gorącym rumieńcem na bladéj wprzódy twarzy, pochylił się nad skurczoném przy ziemi, niemém i nieruchomém dzieckiem, i wziął je na ręce. Wnet téż zmierzać zaczął ku drzwiom. Odwrócił się jednak raz jeszcze i zawołał:
— Reb Mosze! ty z głów izraelskich dzieci wyjmujesz rozum, a z serc ich wydzierasz litość. Ja słyszałem, jak niektórzy z chłopców tych śmieli się, kiedy ty Lejbela biłeś, i u mnie od śmiechu ich serce pełne łez.
Powiedziawszy to, wyszedł z dzieckiem w objęciu. Reb Mosze teraz dopiéro obudził się z osłupienia, w które pogrążył go najniespodziewańszy dlań napad. Porwał się z ziemi i krzyknął:
A Merder! rozbójnik! ferszołtener!
I zwracając się ku szkole swéj, ze ściśniętemi pięściami, wołał:
— Gońcie! łapcie! bijcie! kamienujcie!
Nie było jednak nikogo, ktoby rozkazów tych wysłuchać i spełnić je mógł. Szkoła świeciła najpiękniejszemi pustkami. Poobalane tylko ławy i porzucane na ziemię księgi świadczyły o gwałtownie dokonanéj dezercyi kilkudziesięciu chłopców, którzy, widząc współucznia swego wyratowanego z pod pięści