jego ztamtąd wypuścili, on nie ma żadnego zarobku i musi w Hek-Doszu siedziéć...
Jochel ciężko westchnął znowu, ale wnet potém energicznie podniósł głowę.
— Nu, — rzekł, — cóż robić? może ja i będę miał prędko wielki zarobek...
Słowa te włóczęgi-nędzarza przypomniały Meirowi tajemniczą, krótką rozmowę, którą przez okno Hek-Doszu prowadził on przed godziną z możnym Kamionkerem. Uderzyła go zarazem zmiana, którą słowa Jochela wywołały na twarzy Szmula. Delikatna, blada, ruchliwa twarz ta zadrgała mnóstwem drgnień nerwowych, objawiać mogących zarówno gwałtowną radość, jak boleść. Zarazem oczy jego roziskrzyły się i ręce zatrzęsły.
— Nu! — zawołał, — co to można wiedziéć, co z człowiekiem jutro stanie się! Kiedy on dziś bardzo biednym jest, to jutro może być bardzo bogatym! Co to można wiedziéć? może i chajet Szmul wybuduje sobie kiedy piękny dom przy rynku i będzie wielki handel prowadził!
Meir uśmiechnął się smutnie. Bezzasadne, jak mu się zdawało, nadzieje dwóch biedaków budziły w nim litość. Patrzał on teraz w zamyśleniu na widniejące przez okno, za nizkiemi domowstwami, szerokie rozłogi pól.
— Ty, Szmulu, — rzekł, — z pewnością nie zbudujesz sobie nigdy wielkiego domu przy rynku, i Jochel nie znajdzie tu sobie wielkiego zarobku! No! co to dziwnego? Was tu tylu jest w jedném miejscu, że nikt dobrego zarobku miéć nie może. Ale ja sobie myślę: żebyście nie cisnęli się tu wszyscy na tych brudnych, małych uliczkach, lecz rozsypali się po szerokim świecie, i żebyście wy, wielkich zarobków nie spodziewając się, pracować zaczęli koło ziemi, jak pracują chrześciańscy chłopi; to-by wam może lepiéj na świecie było!
Mówił to w zamyśleniu i mniéj, jak się zdaje, myśląc o dwóch ludziach, toczących z nim rozmowę, niż o całéj téj tłumnéj ludności, która w téj chwili napełniała powietrze nieopisaną wrzawą zmieszanych razem kłótni kobiecych, hałasów dziecinnych i nieokreślonych jakichś, niewyraźnych, lamentów, zawodzeń, i westchnień.
Ale krawiec Szmul, usłyszawszy słowa gościa, dwa razy we wzburzeniu wielkiém podskoczył i dwa razy jarmułkę na głowie swéj targnął i przekrzywił.
— Morejne! — zajęczał, — jakie brzydkie słowa z ust twoich wychodzą! Morejne! czy ty chcesz wszystko w Izraelu do góry nogami przewrócić?
— Szmulu! — popędliwie zawołał Meir, — to prawda! Kiedy ja patrzę na nędzę waszę i na cierpienia dzieci waszych, i kiedy ja we własne swoje serce patrzę, — to jabym wtedy chciał wiele rzeczy w Izraelu do góry nogami przewrócić!
— Gwałt! — chwytając się obu dłońmi za głowę, krzyknął gwałtowny i wraźliwy Szmul, — ja nie chciał temu wierzyć! Ja ludziom tym, co to gadali, w oczy pluł; ale teraz ja sam już widzę, że ty, Morejne, złym Izraelitą jesteś i że tobie Święty Zakon nasz i obyczaje pradziadów naszych nie miłe!
Meir drgnął cały i wyprostował się.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/162
Ta strona została przepisana.