— A kto to mówił, że ja złym Izraelitą jestem? — zawołał z pałającemi oczyma.
Szmul zmiarkował się w uniesieniu swém. Złagodniał niego i do Meira bardzo blizko przystąpił. Nikt słyszéć tego nie mógł, co mówić miał, bo Jochel stał już znowu w głębokim cieniu pieca, przeżuwając głośno chleb z cebulą, a kobiety i dzieci wysypały się z chaty na ulicę. Jednak mówił on bardzo cicho i z wyrazem takiéj grozy na twarzy, jakby słowa jego zawierały w sobie tajemnicę potężną i groźną.
— Morejne! ty darmo pytać się będziesz: kto to mówi? Jak liście na drzewach szeleszczą, tak usta ludzkie szepczą, a nikt nie zgadnie, który liść poruszył się, i które usta zagadały. O tobie, Morejne, cały naród złe rzeczy mówić zaczął! O tobie mówią, że ty sabbatów nie strzeżesz, przeklęte książki czytasz, obrzydliwe pieśni śpiewasz, młodzieńców izraelskich przeciw świętemu zakonowi buntujesz, uczonych i bogaczy nie szanujesz, i...
Tu wstrzymał na chwilę szybką mowę swą Szmul, a potém zaledwie już dosłyszalnym, wstydliwym szeptem dodał:
— I z karaimską dziewczyną nieczystą przyjaźń trzymasz!
Meir stał jak skamieniały. Zbladł, a oczy pałały mu coraz goręcéj.
— Kto to wszystko mówi? — powtórzył stłumionym od wzruszenia głosem.
— Morejne! — odpowiedział Szmul, rozkładając oba ramiona rozpacznym giestem. — Ty za pokutę siedział przez cały tydzień w Bet-ha-Midraszu, a my wszyscy biedni ludzie, co przy uliczce téj mieszkamy, dowiedziawszy się o tém, wielki gwałt zrobili! I byli tu tacy ludzie, co chcieli iść do dziada twego, Saula, i do samego Rabbina, prosić ich, aby oni z ciebie ten wielki wstyd zdjęli. Tracz Judel chciał iść, i furman Baruch chciał iść, — nu! i chajet Szmul także chciał iść! Ale potém zaczęły się pomiędzy ludźmi gadania różne. A jak my z tych gadań dowiedzieli się, za co ciebie ukarali, to między nami zrobiło się cicho. My powiedzieliśmy sobie: choć on dobry i litościwy bardzo, i pysznym z nami nędzarzami nie był, i wiele nam w biedach naszych pomagał; ale kiedy on Zakonu Świętego nie strzeże, to niech stanie się tak, jak powiedział zejde jego, wielki bogacz, i niech on ukaranym będzie!
Umilkł nakoniec, zdyszany długiém i szybkiém mówieniem, Szmul, a Meir, patrząc mu w twarz pałającém, przenikliwém wejrzeniem, zapytał:
— A żeby mnie bogacze i uczeni ukamienować kazali, wybyście znów powiedzieli: niech się tak stanie?
Szmul przeraził się zrazu straszném przypuszczeniem Meira tak bardzo, że aż o parę kroków odskoczył.
— Gwałt! — zawołał, — na co takie brzydkie rzeczy przypuszczać sobie do głowy!
Potém jednak dodał spokojniéj:
— Nu! Morejne! żebyś ty Świętego Zakonu naszego nie strzegł...
Nie dokończył, bo przerwał mu Meir pełnym uniesienia głosem:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/163
Ta strona została przepisana.