Zmierzch panował już zupełny, ale w chacie Abla Karaima nie paliło się żółte światełko małéj świeczki. Nie spano w niéj jednak, bo zaledwie Meir zbliżył się do otwartego jéj okna, zarysowała się w niém wysmukła postać Gołdy.
Pozdrowili się wzajem milczącém skinieniem głowy.
— Gołda! — rzekł Meir zcicha, lecz pośpiesznie, — czy ciebie żadna nieprzyjemność od nikogo nie spotkała? czy tobie nikt nic złego nie zrobił?
Dziewczyna milczała chwilę, a potém odpowiedziała wzajemném pytaniem:
— Dlaczego ty, Meir, zapytujesz mnie o to?
— Bo ja lękam się, żeby tobie jaka krzywda nie stała się. Ludzie zaczęli o tobie gadać!
Gołda wzgardliwie nieco wzruszyła ramionami.
— Ja o ich krzywdy nie dbam, — rzekła, — ja z krzywdą razem wyrosłam i ona jest siostrą moją.
Umilkła na chwilę. Meir wydawał się wciąż niespokojny.
— Dla czego u was dziś ciemno w chacie? — zapytał.
— U mnie wełny niéma do przędzenia, a zejde modli się sobie w ciemności.
W istocie, w kącie izby szemrał drżący głos modlącego się Abla.
— A czemuż ty wełny nie masz do przędzenia? — zapytał Meir.
— Odniosłam Hanie Witebskiéj i Sarze, żonie Bera, to, co dla nich uprzędłam, a one mi więcéj roboty nie dały.
— Czy one tobie nic złego nie powiedziały? — porywczo zapytał Meir.
Gołda milczała znowu przez chwilę.
— Ludzkie oczy mówią czasem gorsze rzeczy, niż usta; — wymówiła spokojnie.
Widocznie skarżyć się nie chciała ani obwiniać nikogo.
Być może zresztą, iż mało obchodziło ją wszystko, co się tyczyło jéj saméj, i że umysł jéj był czém inném zajęty.
— Meir! — rzekła, — ty w tych dniach wielką nieprzyjemność miałeś...
Meir usiadł na małéj, wązkiéj ławce, stojącéj pod otwartém oknem, oparł głowę na dłoni i westchnął cicho.
— Największą zgryzotę ja dziś miałem, — odpowiedział, — lud mój odwrócił twarz swoję ode mnie i za wroga swego mnie ogłosił... Kiedy przechodzę, widzę na miejscu przyjaźni — nieprzyjaźń, a ci, którzy przede mną serca swoje otwierali, mają mnie teraz w podejrzeniu...
Gołda smutnie pochyliła głowę; Meir mówił po chwili daléj:
— Ja już teraz nie wiem sam, co robić i jakim być... wielkie zwątpienie duszę moję objęło. Jeżeli ja będę mówił i robił według serca mego, lud mój znienawidzi mnie i różne nieszczęścia na mnie spadną... a jeżeli będę mówił i robił przeciw sercu memu, sam siebie znienawidzę i żadne szczęście miłém mi nie będzie... w Ha-Midraszu siedząc, ja sobie myślałem zgodę ze wszystkimi trzymać, na głupie i złe rzeczy oczy zamykać i spokojnie sobie żyć... ale z Ha-Mi-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/165
Ta strona została przepisana.