tów. Wieśniacy zdejmowali beczki z wozów i wtaczali niektóre z nich w głęboką jamę, wytworzoną naturalnie czy sztucznie we wnętrzu wzgórza; Izraelici zaś krążyli pomiędzy wozami, przypatrywali się beczkom, uderzali w nie lekko palcami, a potém skupiali się dokoła człowieka, który stał przyciśnięty do ściany wzgórza, i toczyli z nim przyciszone, lecz nadzwyczaj żywe rozmowy.
Pośród Izraelitów tych, Meir ujrzał kilku znanych mu z widzenia sąsiednich szynkarzy; człowiekiem zaś, który przyciskał się do wzgórza i wiódł z nimi tajemnicze, choć zapalczywe, jakieś targi i umowy, był Jankiel Kamionker.
Wieśniacy, dokonywający pracy przenoszenia beczek lub stojący nieruchomo u wozów, milczeli ponuro. Silna, odurzająca woń alkoholu rozchodziła się po równinie i przejmowała nawskróś powietrze letniego wieczoru.
Zdziwienie Meira krótko trwało. Zaczął on snadź domyślać się znaczenia sceny, na którą patrzał, i widać było, że powziął postanowienie jakieś; bo w zamiarze jakby zbliżenia się do Kamionkera, postąpił parę kroków naprzód. Lecz nagle, od ściany wzgórza oderwała się i drogę mu zagrodziła wysoka, barczysta postać człowieka z bosemi nogami, i rozczochranemi włosy.
— Czego ty tu idziesz? Meir! — stłumionym szeptem wyrzekł człowiek ten.
— A czemu ty, Jochelu, iść mi nie pozwalasz? — odpowiedział Meir i chciał ominąć stojącą mu na drodze przeszkodę, ale Jochel przytrzymał go silnie za rękaw od surduta.
— Czy ty już na tym świecie żyć nie chcesz? — szeptał, — mnie ciebie żal, bo ty dobry jesteś i ja tobie mówię: idź ty sobie ztąd.
— A jeżeli ja ciekawy jestem wiedziéć, co to tutaj takiego Reb Jankiel ze swymi szynkarzami i z temi beczkami robi?
— A co tobie do tego? — zaszeptał raz jeszcze Jochel, niech twoje oczy nie widzą i twoje uszy nie słyszą tego, co tutaj Reb Jankiel robi! On wielkie interesa robi i ty jeszcze mu przeszkodzisz... A na co tobie przeszkadzać? czy ty będziesz z tego korzyści jakie miał? czy ty co przeciw niemu możesz?
Meir stał chwilę jak oniemiały. Potém odwrócił się i poszedł zwolna w inną stronę.
— Czy ja co mogę? — wymówił drgającemi wargami.
Przechodząc mimo chaty Abla Karaima, zobaczył Gołdę, która stała jeszcze w oknie. Skinął ku niéj głową i rzekł:
— Śpij w pokoju!
Ale ona zawołała go:
— Meir! tu jakieś dziecko siedzi na ziemi i śpi!
Meir zbliżył się i spostrzegł w istocie u końca ławki, na któréj siedział był przed chwilą, skurczoną na ziemi, szarą postać dziecięcą.
— Lejbele! — rzekł ze zdziwieniem.
Nie widział chłopca, który tu za nim przyszedł i cicho za nim téż usiadł.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/169
Ta strona została przepisana.