Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/170

Ta strona została przepisana.

Teraz spał on tu głęboko, łokcie wspierając na podniesionych kolanach, a głowę trzymając w obu dłoniach.
— Lejbele! — powtórzył Meir i położył dłoń na głowie śpiącego.
Dziecię obudziło się, otworzyło senne oczy i, wznosząc je ku twarzy pochylającego się nad niém młodzieńca, uśmiechnęło się.
— Czego ty tu przyszedłeś, Lejbele? — uśmiechając się téż, zapytał Meir.
Dziecko namyślało się chwilę, potém odpowiedziało:
— Za tobą...
— Ojciec i matka nie wiedzą, gdzie ty się podziałeś...
— Ojciec już śpi i matka już śpi... — zaczął Lejbele, przechylając głowę na obie strony i wciąż uśmiechając się.
— I kozy już śpią... — dodał po chwili, i na wspomnienie zapewne tych najlepszych towarzyszek swoich, zaśmiał się głośno.
Ale z ust Meira zniknął przelotny uśmiech, wywołany uśmiechem dziecka. Wyprostował się, westchnął i pochylając głowę, wymówił do siebie:
— Co mnie teraz robić?
Gołda obu dłońmi objeła swoję głowę, podniosła twarz i smutnemi oczyma patrzała w gwiaździste niebo. Po chwili szepnęła zcicha i nieśmiało:
— Ja zejdy spytam się! Zejde bardzo uczony jest... on całą biblią na pamięć umié:
— Spytaj się! — odpowiedział Meir.
Dziewczyna zwróciła się ku ciemnemu wnętrzu chaty i zawołała:
— Zejde! Co Jehowa czynić każe człowiekowi, od którego lud odwraca twarz swoję za to, że on przeciw sercu swemu robić i mówić nie chce?
Na zapytanie to, Abel przerwał modlitwę odmawianą półgłosem. Przywykł był snadź do częstych zapytań wnuczki i do udzielania na nie odpowiedzi, bo milczał, długo w rozważaniu słów jéj, czy w przypominaniu sobie słów świętych, zatopiony. Potém, w ciemności, napełniającéj wnętrze chaty, ozwał się stary, trzęsący się, lecz podniesiony nieco głos jego:
— Jehowa rzekł: uczyniłem cię, proroku, stróżem Izraela! Słuchaj mowy mojéj i powtarzaj ją ludowi twemu. Jeżeli czynić to będziesz, nazwę cię wiernym sługą moim, lecz jeśli milczéć będziesz, na głowę twoję spadną nieszczęścia Izraela!
Stary głos, wymawiający słowa te, umilkł, a Meir słuchał jeszcze z podniesioną, pobladłą twarzą i żarzącém się okiem. Po chwili wskazał palcem ku temu punktowi ciemnéj izby, w którym znowu szemrać poczynała modlitwa starca i drżącym głosem, rzekł:
— To jest prawda! przez usta jego przemówił stary Zakon Mojżeszowy! prawdziwy nasz Święty Zakon!
W oczach Gołdy świeciły wielkie łzy, ale nie widział ich Meir. Zatopiony w myśli jakiéjś, która objęła i rozpłomieniła całą jego istotę, zwolna skinał głową ku młodéj dziewczynie na znak pożegnania i odszedł.