postać swą w tył i naprzód namiętnemi ruchy. A w téjże chwili Jenta, w szafirowym kaftanie bez rękawów i krótkiéj spódnicy, z pod któréj ukazywały się stopy w ciemnych pończochach i płytkiém obuwiu, składała przed oknem krótkie, szybkie pokłony i znacznie ciszéj od męża swego wymawiała:
— Błogosławionym bądź Boże, Panie świata, za to żeś stworzył mię tak, jak była wola Twoja.
Jankiel zarzucił sobie na piersi i plecy lekką płachtę płócienną, u czterech końców któréj wisiały białe sznurki, i mówił:
— Błogosławionym bądź Boże, Panie świata, któryś oświecił nas przykazaniami swojemi i dał nam zakon o cycelach!
Jenta z krótkim pokłonem zaszeptała głośniéj:
— Błogosławionym bądź, Panie świata, który oswobadzasz więźniów i prostujesz tych, co zgięci są w łęki!
Jankiel przebierał palcami nici, wiszące u rozpostartego przed nim na stołku tałesu, mówiąc:
— Wielkim jesteś Boże, Panie świata! bardzo wielkim! Oblokłeś się wielkością i światłością, jako płaszczem!
Jenta, kłaniając się wciąż, wzdychać ciężko zaczęła:
— Błogosławionym bądź Boże, Panie świata, — szeptała, — który dajesz siłę zmęczonemu, sen z oczu, a drzemanie z powiek moich spędzasz!
Wziął nakoniec Jankiel ze stołka tałes swój, a owijając się płaszczem tym z białéj, miękkiéj materyi o żałobnych szlakach, podniósł twarz wysoko i zawołał:
— Błogosławionym bądź, Panie świata, za to, żeś oświecił nas przykazaniami swemi i rozkazał nam oblekać się w tałes!
Potém jeszcze, kołysząc się wciąż i poruszając ustami, włożył na głowę rzemień ze sporym guzem, przylegającym do czoła, a inny podobny okręcając w koło palca swego, wymówił:
— Zaręczę cię z Sobą na wieki! zaręczę cię z Sobą w prawdzie, miłości i łasce! zaręczę cię z Sobą w wierze, przez którą poznasz Pana!
Tak byli zatopieni w modlitwach swych, że nie usłyszeli rozlegających się za nimi kroków ciężkich a śpiesznych.
Meir Ezofowicz przeszedł szybko izbę, w któréj modlili się Jankiel i żona jego, i, minąwszy izdebkę, napełnioną łóżkami, skrzyniami i kołyskami, w któréj spało jeszce dwoje małych dzieci, uchylił zcicha nizkie drzwiczki, prowadzące do izdebki kantora.
Szaro tu jeszcze było od porannego świtania. W błękitnawym zmroku, który napełniał izdebkę, twarzą zwrócony ku oknu, stał Eliezer i modlił się także. Usłyszał on wejście przyjaciela, bo zrazu głowę ku niemu zwrócił, modlitwy swéj jednak nie przerwał. Owszem, wzniósł nieco w górę ręce swe i jakby wezwać chciał przybyłego do wspólnych modłów, głośniéj wymówił:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/173
Ta strona została przepisana.