— Boże Izraela! zagaś płomienny gniew Twój i zdejm niedolę z głowy ludu Twego!
Meir stanął o parę kroków za modlącym się przyjacielem, i odpowiedział słowami, któremi zazwyczaj lud odpowiada kantorowi intonującemu modlitwy:
— Spójrz z niebios i ujrzyj, jakośmy stali się pośmiewiskiem i wzgardą między narodami; jako jagnię wiedziono nas na męki, hańbę i zniszczenie!
— Jednak nie zapomnieliśmy imienia Twojego; nie zapomnij-że i Ty o nas! — intonował znowu Eliezer.
W ten sposób odpowiadając sobie wzajem, dwaj młodzi ludzie, odmawiali wspólnie jednę z najpiękniejszych modlitw, jakie kiedykolwiek z rozbolałych serc ludzkich podnosiły się do nieba. W modlitwie téj słowo każde jest łzą, a każda strofa akordem, opiewającym tragiczne dzieje wielkiego ludu.
— O! wyrzecz się pomsty swéj i okaż litość wybranemu Twemu! — mówił kantor.
— Obroń nas Panie i nie oddawaj nas w ręce okrutnych! Bo i pocóż mówić mają ludzie: Kędyż ich Bóg!
— Usłysz jęk nasz i nie oddaj nas w ręce wrogów, pragnących zgładzić imię nasze! Wspomnij, coś zaprzysiągł przodkom naszym: „Rozmnożę potomstwo wasze jako gwiazdy“, a teraz z wielkiego mnóstwa, pozostało już nas tak mało!
— Jednak nie zapomnieliśmy imienia Twego; nie zapomnijże i Ty o nas!
— O, straży Izraelowa, chroń ostatki Izraela, ażeby nie zginął lud wierzący w jedyne imię Twoje i mówiący: Pan nasz, Bóg jedyny!
Postawy dwóch przyjaciół były wśród modlitwy tak różne, jak różnemi były ich charaktery. Eliezer wznosił w górę drżące nieco ręce, błękitne oczy jego wilżyły się od miękkiego wzruszenia, a wiotka postać chwiała się mimowoli, zjęta jakby rozmarzeniem czy zachwytem. Meir stał prosto i nieruchomo, z ramionami skrzyżowanemi na piersi, z ognistą źrenicą, utkwioną w błękitnawe obłoki, i z głęboką zmarszczką na czole, która całéj twarzy jego nadawała wyraz tłumionego gniewu i bólu. Obaj jednak modlili się całém sercem, z wiarą głęboką w to, że: Straż Izraelowa, Bóg jedyny, słyszy ich głosy. U końca modlitwy dopiéro rozdwoiły się ich duchy. Eliezer intonował prośbę za izraelskich uczonych i mędrców.
— Podtrzymuj, Ojcze nasz niebieski, mędrców Izraela z żonami, dziećmi i uczniami ich, wszędzie, gdziekolwiek przebywają! Wołajcie: Amen!
Meir nie wymówił Amen. Milczał chwilę, a gdy kantor milczał także, odpowiedzi czekając, Meir podniesionym nieco głosem i drżącemi usty mówić zaczął:
— Braci naszych z domu Izraelowego, poddanych ubóstwu i grzechom, gdziekolwiek przebywają, wywiedź z oków na swobodę, z ciemności na światłość, jak najprędzéj! Wołajcie: Amen!
— Amen! — zawołał Eliezer i zwrócił się twarzą ku przyjacielowi.
Wyciągnęli ku sobie ręce i uścisnęli się wzajem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/174
Ta strona została przepisana.