drogą jakąś uboczną, ukrytą za ścianami i podwórzami domowstw, bo ukazali się nagle zkądsiś, z za węgła nizkiego zajezdnego domu. Z chodu ich, milczenia i z saméj twarzy Abrama, schmurzonéj i niespokojnéj, znać było, że życzyli sobie gorąco, aby nikt ich tu przybywających nie widział. Przebywszy elastyczny od nagromadzonego śmiecia grunt, który oddzielał okna domowstwa od podjazdowych słupów, zniknęli, jak przed chwilą Jochel, w sieni głębokiéj, mrocznéj jeszcze zupełnie i będącéj zarazem stajnią.
Eliezer oderwał w téj chwili wzrok od nabożnéj książki, którą czytać zaczął, i spojrzawszy na Meira, zawołał:
— Meir! dla czego twarz twoja zrobiła się tak srogą? Ja u ciebie takiéj srogiéj twarzy nie widziałem nigdy!
Mogło się zdawać, że Meir nie usłyszał nawet wykrzyku przyjaciela. Ze wzrokiem utkwionym w ziemię, szeptał do siebie:
— Stryj mój Abram! Stryj mój Abram! biada domowi naszemu! wstyd i hańba domowi Ezofowiczów!
W izbie przyległéj, cienkiemi, nizkiemi drzwiami oddzielonéj od izdebki kantora, odezwały się teraz głośne i tłumne szmery. Najpierw Jankiel krzyknął tam na żonę, aby wyniosła i wyprowadziła dzieci; potém załopotało po podłodze przydeptane, płytkie obuwie Jenty; dzieci rozbudzone zapłakały, a gdy coraz przeraźliwszy wrzask oddalał się w głąb’ domu, tuż za ścianą ozwały się stąpania kilku ludzi, śpieszne i głośne posuwanie drewnianych stołków, i nakoniec stłumiony, lecz dość głośny, bo gwałtowny, szept rozpoczynającéj się rozmowy.
Meir wstał nagle ze stołka.
— Eliezer! — rzekł śpiesznie, — idźmy ztąd!
— Dla czego my mamy ztąd iść? — zapytał kantor, odrywając isę znowu od nabożnego czytania swego.
— Bo ściana ta cienką jest... — zaczął Meir.
Nie dokończył i umilkł nagle, bo za ścianą dał się słyszéć gwałtowny wykrzyk stryja jego Abrama:
— Ja o tém nic nie wiedziałem! ty, Janklu, nic mi o tém nie powiedziałeś.
Jednocześnie zabrzmiał żółciowy, przykry śmiech Jankla.
— Bo ja mam rozum w głowie! — zawołał, — ja wiedziałem, że u ciebie, Abramie, zgoda na interes taki trudna będzie! Ale jak ja sam interes ten załatwię...
— Szaa! — syknął Kalman, a dwa głosy, które podniosły się były przed chwilą, zaczęły znowu szeptać.
— Eliezer! idź ty ztąd! — zawołał Meir.
Kantor nie rozumiał nic.
— Eliezer! — czy ty chcesz czcić ojca swego, jak przykazaném jest na górze Synai?
Syn Kamionkera westchnął.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/177
Ta strona została przepisana.