Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/181

Ta strona została przepisana.

— A jeżeli cały dwór spali się razem z podwałem?[1]
— Aj! aj! aj! — odszepnął szyderczo Kamionker, — wielka biéda! Jeden Edomita więcéj żebrakiem się zrobi!
Tu mówiący umilkł i zatrząsł się cały od trwogi, czy gniewu. Zobaczył otwierające się drzwiczki i wchodzącego przez nie Meira. Zobaczyli go téż dwaj towarzysze jego. Uśmiechnięte usta Kalmana otworzyły się szeroko; czoło Abrama zmarszczyło się groźnie.
Meir widział wrażenie, które sprawiło wejście jego. Przestąpiwszy próg, zatrzymał się na chwilę i wzrok utkwił w twarzy stryja swego. Wzrok to był przenikliwy, śmiały, ale zarazem taki jakiś pokorny, smutny i błagalny, że, spotkawszy się z nim, oczy Abrama niespokojnie zamigotały i spuściły się ku ziemi. Głowa jego, szarą siwizną okryta, pochyliła się także, a ręce opadły na kolana i drżéć zaczęły.
Meir zwolna przeszedł izbę i wnet znalazł się w innéj, w któréj nikogo nie było, oprócz stojącego pomiędzy ścianą a piecem Jochela. Stał on tam w wyczekującéj jakby postawie, plecami łachmaniastego spencera wycierał nędzną pobiałę ściany, a bezmyślnemi oczyma spoglądał na bose swe stopy.
Za odchodzącym ozwał się wykrzyk Jankla.
A ferszołtener! (przeklęty).
Abram i Kalman milczeli długo.
— Dla czego ty, Janklu, w takie złe miejsce nas przyprowadziłeś? — flegmatycznie zapytał potém Kalman.
— Dla czego ty nas nie ostrzegłeś, że za temi drzwiami może kto być i słyszéć? — gwałtownie zaszeptał Abram.
Jankiel tłómaczył się, że za drzwiami temi była izdebka syna jego, kantora, który dla interesów zupełnie jest obojętny, wcale ich nie rozumié, a czytając zawsze i modląc się, nic wkoło siebie nie słyszy.
— Zkąd ja mogłem wiedziéć, że ten przeklęty dzieciak tam był? którędy on wszedł? chyba przez okno, jak złodziéj?
— Nu, — rzekł po chwili, namyślając się i ośmielając, — a co to szkodzi, że on słyszał? On Izraelitą jest! naszym! On pary z ust przeciwko swoich wypuścić nie będzie śmiał!
— On może śmiéć; — zauważył Kalman. — Ale my na niego oko miéć będziemy, i jeżeli jego usta choć jedno słowo z siebie wypuszczą, zegniemy go w łęk...
Abram wstał.
— Róbcie co chcecie, — rzekł porywczo, — ja do tego interesu należéć nie chcę...

Jankiel rzucił na niego zjadliwe spojrzenie.

  1. Podwał — miejscowa nazwa składu napojów spirytualnych, wyrobionych w gorzelni.