o tém, że jesteś synem syna mego, który prędko bardzo z oczu moich zniknął... Jeżeli ty kłopot jaki masz, ja go z głowy twojéj zdejmę, a jeżeli tobie kto krzywdę jaką wyrządził, ja stanę naprzeciw krzywdziciela twego i ukarzę go za ciebie...
Na Meira słowa te wywarły wpływ ośmielający i pocieszający.
— Zejde! — rzekł śmielszym już głosem, — na głowie mojéj, dzięki tobie, kłopotu żadnego niéma i mnie nikt krzywdy żadnéj nie wyrządził. Ale ja o jednym strasznym sekrecie dowiedziałem się i nie wiem sam, co z nim robić. Zataić go w sobie ja nie mogę. Więc pomyślałem, że o sekrecie tym tobie, zejde, powiem, żebyś ty, z siwemi włosami swemi i z powagą swoją, którą nad duszami ludzkiemi masz, grzechowi i wstydowi na przeszkodzie stanął...
Teraz już Saul wpatrywał się w twarz wnuka wpół z ciekawością, wpół z niezadowoleniem.
— Nu! — rzekł, — lepiéj daleko tym ludziom jest, którzy żadnych sekretów strasznych nie przenikają i nigdy o nich ust swoich nie otwierają. Ale ja boję się, że kiedy ty nie otworzysz serca swego przede mną, otworzysz je przed innymi ludźmi, i znowu z tego nieprzyjemności jakie wypadną... Mów! jaki to jest ten straszny sekret?
Meir odpowiedział:
— Sekret ten jest taki: Jankiel Kamionkier trzyma w possesyi od Kamiońskiego dziedzica wielką gorzelnią jego... On w téj gorzelni wypędził 6,000 wiader wódki, ale nie sprzedawał jéj przez całe lato. On jéj nie sprzedawał dla tego, że cena była nizka. Teraz cena podskoczyła w górę i on ją sprzedać chce, ale podatku, który od niéj rząd bierze, zapłacić nie chce...
— Mów ciszéj! — przerwał nagle Saul, którego twarz zdradzała wzrastający niepokój.
Meir głos zniżył do szeptu prawie:
— Żeby podatku nie zapłacić, Kamionker wódkę tę wykradł ze dworu i przeszłéj nocy przewiózł ją pod Karaimskie wzgórze, gdzie ją szynkarze z różnych stron targowali i rozkupywali... Ale on pomyślał sobie: a co będzie, jak urzędnik przyjedzie rewidować podwał i wódki nie znajdzie?... Wielka będzie odpowiedzialność za to i wielki sąd... Jak on tak pomyślał, to dwóch ludzi najął... Zejde! on dwóch nędzarzy pieniędzmi skusił...
— Sza! — zawołał nagle przyciszonym głosem Saul. — Milcz i niech żadne słowo więcéj z ust twoich nie wyjdzie! Już ja końca mowy twojéj domyśliłem się!
Ręce starca drżały; siwe brwi jego zsunęły się i zjeżyły.
Meir umilkł i pełnemi niespokojnego oczekiwania oczyma patrzał na dziada.
Saul milczał długo, potém, nie podnosząc spuszczonych powiek, niepewnym głosem wymówił:
— Twoje usta kłamstwo wyrzekły. To nie może być!
— Zejde! — zaszeptał Meir, — to prawda jest taka, jak to słońce, co dziś
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/184
Ta strona została przepisana.