Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/192

Ta strona została przepisana.

— Bywają na świecie takie interesa, — odparł młody człowiek, — które do wszystkich należą i wszyscy o nich mówić i myśléć powinni.
Mówiąc tak, miał zapewne na myśli to, co w cywilizowanym języku nosi imię spraw publicznych. Nazwy téj nie znał, ale głęboko i gorąco czuł rzecz, którą ona wyraża.
— Ja dziś o jednym strasznym sekrecie dowiedziałem się...
Witebski poskoczył z fotelu, na którym usiadł był przed chwilą.
— Ja o żadnym strasznym sekrecie wiedziéć nie chcę! — zawołał, po co ty masz mi o nim mówić? ja nie ciekawy!
— Po to, Rebe, żebyś ty jemu na przeszkodzie stanął...
— A na co ja mam stawać? a co mnie do tego? a dla czego ty do mnie z takiém gadaniem przyszedł?
— Dla tego, Rebe, że ty bogaty jesteś i pięknie mówić umiesz, i z całym światem zgodę trzymasz, nawet z samym wielkim rabinem, który aż uśmiecha się, jak ciebie zobaczy. Twoje słowo wiele może, i żebyś ty chciał...
— Ja nie chcę! — przerwał Witebski ze stanowczością w głosie i chmurą na czole. — Ja bogaty jestem i zgodę ze wszystkimi trzymam, to prawda; ale ja tobie cóś powiem, Meir...
Tu zniżył głos i dodał:
— Żebym ja w sekreta ludzkie wdawał się i interesom cudzym na przeszkodzie stawał, jabym ani bogaty nie był, ani zgody z nikim nie znalazł i mnieby nie było tak dobrze na świecie, jak teraz jest...
— Rebe! — po chwili namysłu rzekł Meir, — mnie bardzo miło słyszéć, że tobie na świecie dobrze jest; ale jabym nie chciał, żeby mi dobrze było przez krzywdę ludzką...
— Nu! a kto mówi o krzywdzie? — uśmiechając się rzekł Eli, — ja nigdy nie krzywdzę nikogo; ja handluję uczciwie i wszyscy, z którymi handluję, kontenci ze mnie są i przyjaźń dla mnie mają... Ja, dziękować Bogu, wszystkim ludziom śmiało w oczy patrzéć mogę i na majątku, co go dla dzieci moich zbieram, niéma łzy ani szkody cudzéj.
Meir z uszanowaniem głowę przed mówiącym pochylił.
— Ja wiem, Rebe, że tak jest, jak powiedziałeś. Ty interesa swoje uczciwie prowadzisz, a uczciwością swoją i tym rozumem, który ci Przedwieczny dał, honor domowi Izraela przynosisz. Ale mnie się zdaje, że kiedy człowiek sam uczciwym jest, to on na cudzą nikczemność obojętnie patrzéć nie powinien; bo kiedy on może przeszkodzić krzywdzie ludzkiéj, a nie przeszkodzi, to tak jest, jakby on sam krzywdę tę sprawił. Ja dowiedziałem się, że człowiekowi niewinnemu, przez jednego z braci naszych Izraelitów, wielka krzywda stać się ma. Sam ja nic nie mogę, ale szukam ludzi takich, którzy mogą niewinnego od nieszczęścia uratować.
Tu najniespodzianiéj w świecie, przerwał mówiącemu głośny i wesoły śmiech Witebskiego, który wstał z fotela i żartobliwie gościa swego po ramieniu poklepał.