Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/193

Ta strona została przepisana.

— No, no! — rzekł, — już ja widzę, że u ciebie, Meir, gorąca głowa! Ty chcesz z niéj kłopot jakiś wyjąć i w moję głowę włożyć! Nu! ja tobie bardzo pieknie za ten prezent dziękuję, ale go od ciebie nie wezmę! Daj pokój! po co my mamy życie sobie truć, kiedy dzisiejszy dzień może być dla nas bardzo wesoły? Ot siadaj tu sobie na tym fotelu, a ja pójdę i narzeczoną twoję tobie przyprowadzę. Ty nie słyszałeś jeszcze jéj muzyki!... aj! aj! jak ona gra! Dziś nie sabbat i ona będzie mogła pograć sobie trochę, a ty posłuchasz...
Mówiąc to z ożywieniem i figlarnością w głosie i wzroku, odejść chciał, ale Meir przytrzymał go znowu za rękaw odzienia.
— Rebe! — zawołał, — wysłuchaj ty mię przynajmniéj...
Witebskiemu niecierpliwie trochę oczy błysnęły. Śmiejąc się jednak, odpowiedział:
— Aj! aj! Meir, jakim ty swawolnikiem jesteś! Ty chcesz starszych od siebie ludzi gwałtem przymuszać do tego, czego oni robić nie chcą. Nu! ale ja ci to przebaczam i idę, żeby narzeczonéj twojéj tu zawołać...
Mówiąc to, posunął się znowu ku drzwiom, ale Meir raz jeszcze zastąpił mu drogę.
— Rebe! — zawołał, — ja ciebie nie puszczę, póki ty mię nie wysłuchasz! Bo do kogóż ja więcéj udam się? Dziś wszyscy zajęci gośćmi i interesami swemi, ty jeden Rebe nic nie robisz i czas masz...
Umilkł, bo Witebski przestał uśmiechać się i, z chmurą niezadowolenia na pogodném zazwyczaj czole, poważnym giestem dłoń mu na ramieniu położył.
— Słuchaj, Meir, — rzekł, — ja tobie cóś powiem. Ty na niedobrą drogę wszedłeś. Wszyscy ludzie głośno o tém gadają i są tacy, co bardzo na ciebie za to gniewają się; ale ja tobie pobłażam. Pobłażam ja tobie dla tego, że sam niezawsze tak myślę, jak wszyscy, i wiem, że niektóre rzeczy u nas w Izraelu inaczéj być powinne, niż są. Nu! ja tak myślę, ale ja tego nigdy nie mówię i po sobie nie okazuję! na co ja mam mówić i okazywać? co ja pomogę? Jeżeli sam Pan Bóg takie rzeczy te takiemi zrobił, to ja, sprzeciwiając się Jemu, obróciłbym Go przeciw sobie; a jeżeli to ludzkie wymyślenia i omyłki są, to i beze mnie przyjdą ludzie tacy, co je przerobią. Moja rzecz siebie, swojéj familii i swoich interesów patrzéć. Czy ja sędzia? ja i nie rabin! więc ja sobie milczę; Panu Bogu i ludziom dogadzam, nikomu w drogę nie włażę. Ot, jak ja robię, i chciałbym, żebyś ty, Meirze, tak samo robił. Jabym i tobie rad swoich nie dawał i pozwalałbym tobie żyć jak chcesz; ale kiedy ty mężem mojéj córki masz zostać, to ja na ciebie oko muszę już miéć...
— Rebe! — przerwał Meir, któremu w rozognionych źrenicach migotać zaczynały łzy rozdrażnienia, — nie gniewaj się na mnie za zuchwałe słowo, które ja tobie powiem. Ja córki twojéj za żonę swoję nie pojmę i mężem jéj nigdy nie będę!
Witebski osłupiał ze zdumienia.
— Nu! — zawołał po chwili, — a to znów jaką ja nowość słyszę? Czyż