Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/194

Ta strona została przepisana.

dziad twój nie umówił się ze mną o moję Merę, a potém, czy nie przysłał od ciebie dla niéj zaręczynowych prezentów?
— Dziad mój umówił się z tobą, — drżącym głosem odpowiedział Meir, — ale on to zrobił przeciw mojéj woli.
— Nu! — z najwyższém już zdumieniem zawołał Witebski, — a dla czego? Co ty masz przeciw córce mojéj?
— Ja, Rebe, przeciw niéj nic nie mam, ale mnie serce do niéj nie ciągnie. I ona także, Rebe, nie chce mnie... Ja, przechodząc koło waszych okien, słyszałem raz, jak ona płakała i skarżyła się, że ją chcą za prostego, ciemnego Żyda wydać. Nu! to prawda! ja prosty, nie edukowany Żyd... ale jéj edukacya mnie także nie w guście... Po co na nią i na mnie łańcuchy nakładać... My już nie dzieci i wiemy, czego żąda dusza nasza, a czego nie żąda...
Witebski osłupiałém wciąż okiem na mówiącego patrzał. Obie ręce podniósł ku głowie i zawołał:
— Czy moje uszy dobrze słyszały? czy mój rozum dobrze słowa twoje zrozumiał? Ty nie chcesz mojéj córki?! ty nie chcesz mojéj pięknéj i edukowanéj Mery?!
Rumieniec wytrysnął mu na czoło. Łagodny i dyplomatyczny światowiec zmienił się w obrażonego i rozgniewanego ojca. Lecz w téjże chwili, ze stukiem i tuż przy rozmawiających, roztworzyły się drzwi, prowadzące do dalszych pokoi mieszkania, i w progu, z twarzą w ogniu i płomiennemi oczyma, zjawiła się pani Hana. Kończyła snadź ona przed chwilą toaletę swą, ale nie skończyła jéj jeszcze, nie miała bowiem na sobie zwykłéj jedwabnéj sukni, tylko krótką czerwoną spodniczkę i lóźny szary kaftan. Przednia część jéj peruki starannie już była ufryzowaną i uczesaną, ale z tyłu wisiał, nie spleciony jeszcze i sznurkiem tylko u głowy związany, warkocz. W progu stanęła i krzyknęła:
— Ja wszystko słyszałam!
I nie mogła mówić daléj, tak była wzburzoną. Pierś jéj dyszała szybko, z oczu sypały się iskry. Poskoczyła nakoniec ku Meirowi, ramiona szeroko roztworzyła i krzyknęła:
— Co to? ty córki mojéj nie chcesz? ty prosty, ciemny Żyd z Szybowa! ty nie chcesz za żonę swoję wziąć takiéj pięknéj panny, z taką wielką edukacyą! Pfuj! głupiec! miszugiener! rozpustnik!
Witebski próbował miarkować uniesienie żony, przytrzymując ją za łokieć i sycząc jéj w samie prawie ucho:
— Sza! Hana! Sza!
Ale cała dystnkcya układu, cała dbałosć o estetyczne wyglądanie osoby własnéj, opuściły w téj chwili najzupełniéj panią Hanę. Miotała się wciąż przed Meirem, ściśniętą pięścią wygrażała mu przed samą prawie twarzą i krzyczała:
— Ty Mery nie chcesz? ty córki mojéj nie chcesz? Aj, aj! jaka biéda! my przez to ze zgryzoty poumieramy! Ona sobie już męża nie znajdzie i po