miona jego gęste pasma białych włosów, a długa, żółtawa broda szerokim wachlarzem rozkładała mu się na piersiach. Promienie słońca padały na twarz jego okrągłą, małą, i zaledwie z pod ogromnego zarostu widzialną; sierść lisiego futra opuszczała się na pomarszczone czoło, lecz od rażących blasków dnia nie chroniła oczu, których téż nabrzmiałe i czerwone powieki mrużyły się, całkiem prawie zakrywając źrenice.
Obok starego Abla stała Gołda, wysmukła, prosta, poważna jak zawsze, z koralowym naszyjnikiem swym, spuszczonym nizko na szarą koszulę, i z opływającym plecy kruczym warkoczem.
O kilka kroków przed dwojgiem ludzi tych, stały rzędy wozów, obciążonych zbożem, drzewem i najrozmaitszemi przerobami drobnych produkcyj wieśniaczych; pośród wozów ryczały woły i krowy, beczały cielęta, rżały konie, uwijali się drobni faktorzy i przekupnie, z krzykiem wielkim targowali się o ceny towarów swych barczyści i łokciami w około siebie tłum rozpychający wieśniacy. W tłumie tym nic więcéj słychać nie było, nad krzykliwe wymienianie cyfr różnych, zacięte targi, grube śmiechy, wszczynające się coraz kłótnie, wrzaskliwe płacze dzieci i piskliwe krzyki kobiet; a z całą tą wrzawą mieszał się stary, chrypiący głos Abla, prawiącego niezmordowanie izraelskie powieści. Kipiąca dokoła niego wrzawa nie zastraszała go snadź, ale owszem podniecała; bo im głośniejszą stawała się, tém bardziéj on głos swój wysilał i podnosił, tak, że słowa jego przez kipiątek ten wzburzonych gwarów przepływały wyraźne, choć drżące.
— A kiedy Mojżesz zstąpił z góry Synai, — mówił, a raczéj wyśpiewywał donośnie stary, drżący głos Abla, — z oblicza jego biła światłość taka, że lud upadł na twarze i zawołał jako jeden człowiek: „Mojżeszu! powtórz nam słowa Przedwiecznego!“ I stała się wtedy na niebie i na ziemi wielka cisza; grzmoty umilkły, błyskawice pogasły i wichry pokładły się na ziemię, a Mojżesz zawołał do siebie siedmdziesięciu izraelskich starców i kiedy oni otoczyli go, jak gwiazdy otaczają księżyc, powtarzać zaczął ludowi słowa Przedwiecznego! —
W téj chwili wyłonili się z wrzaskliwego tłumu dwaj ludzie, poważnie, choć dość ubogo wyglądający, i przechodzili koło opowiadającego Abla. Szli śpiesznie, ale wymówione imię Mojżesza dosłyszawszy, stanęli i spojrzeli na Abla.
— On znów opowiada! — rzekł jeden.
— On zawsze opowiada! — dodał drugi.
Uśmiechnęli się, ale daléj nie poszli. Owszem, kobieta jakaś i dwóch czy trzech wyrostków obok nich stanęło. Kobieta stanęła w nasłuchującéj postawie i zapytała:
— Co on takiego opowiada?
— Historyą i Zakon izraelskiego ludu, — spokojnie odpowiedziała Gołda.
Wyrostki pootwierali usta, kobieta bliżéj ku Ablowi pochyliła głowę, dojrzali mężczyzni uśmiechali się, ale stali i słuchali; Abel mówił daléj:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/196
Ta strona została przepisana.