piętach i, przykładając coraz drewek do ognia, sypał garście ziół suchych do wody, gotującéj się w kilku garnkach. Zajęty czynnością tą, jak się zdawało aptekarską, pełnił on także urząd woźnego. Wywoływał z pomiędzy ludu, znajdującego się w izbie i sionkach, tych, na których, według mniemania i woli jego, przypadała koléj zbliżenia się ku mistrzowi.
Teraz wyciągnął gruby, czarny swój palec ku cisnącym się do ściany ludzkim postaciom i ochrypłym głosem zawołał:
— Szimszel, arendarz!
Wezwany, noszący przeinaczone i zepsute z biegiem czasu imię Samsona, w najmniejszéj mierze nie przypominał powierzchownością swą imiennika swego, poetycznego bohatera i potężnego atlety Biblii. Mały, suchy, ogniście rudy, wysunął się on z tłumu i, stanąwszy na środku izby, pochylił białą, piegowatą twarz swą aż prawie do saméj ziemi.
— Pozdrawiający mędrca pozdrawia wspaniałość Przedwiecznego! — zawołał jękliwym i drżącym głosem. Nietylko zresztą głos jego drżał, ale drżały mu także ręce i ramiona, a gdy podniósł nieco twarz swą, błękitne źrenice jego obiegać poczęły izbę z niepokojem i zmieszaniem blizkiém obłędu.
Izaak Todros siedział jak skamieniały. Oczy tylko jego utkwiły w przerażoną twarz stojącego przed nim ryżego człowieka i po chwili dopiéro, gdy człowiek ten, w przerażeniu swém do słowa przyjść nie mogąc, milczał ciągle, mędrzec wydobył z siebie gardłowo-nosowy dźwięk i przeciągle zawołał:
— Nuu!
Szimszel podniósł ramiona i ze wsuniętą w nie głową mówić zaczął:
— Nassi! niech światłość twoja oświeci ciemności moje! Rabbi! ja wielki grzech popełniłem i serce moje drży od strachu, kiedy usta moje przed tobą grzech ten opowiedziéć mają! Nassi! ja jestem nieszczęśliwy człowiek... żona moja Ryfka zgubiła duszę moję na wieki i chyba ty, Rabbi, nauczysz mię, jak ja ją teraz od wielkiego grzechu tego oczyścić mam!
Zająknął się tu pokorny pokutnik i po chwili dopiéro zebrał się na odwagę i siły nowe.
— Nassi! ja i żona moja Ryfka, i dzieci nasze, siedliśmy zeszłego piątku do sabbatowéj uczty. Na jednym stole stała u nas misa z mięsem, na drugim stole stał garnek z mlekiem, które żona moja Ryfka dla najmniejszych dzieci naszych zgotowała. Moja żona Ryfka czerpała mleko z garnka i łyżką nalewała je najmniejszym dzieciom na miski. A kiedy ona to robiła, u niéj raz ręka zatrzęsła się i kropla mleka z łyżki upadła na to mięso, co było w misie... Aj waj! głupia kobieta! co ona zrobiła! Ona mięso strefiła i zrobiła je nieczystém...
Znowu utknął w mowie swéj trwożliwy Samson, a mędrzec, bez najlżejszego poruszenia w postawie, lub mrugnięcia okiem, zapytał:
— Nu! a co ty z tém mięsem zrobiłeś?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/202
Ta strona została przepisana.