rozgniewanéj ręki swéj nie opiera tylko przez wzgląd na wielką familią twoję i tę miłość, którą lud dla dziada twego, Saula, ma. Ale żebyś ty Kamionkera przed nim oskarżył, Kamionker popchnąłby go do zemsty nad tobą, tak, jak go już popycha Reb Mosze. Meir! bądź ty ostrożny! zguba twoja niedaleko! uciekaj ty od niéj!
Meir na przestrogę tę nic nie odpowiedział.
— Ber! — wymówił, — ja temu bardzo dziwuję się, ale mnie się zdaje, że w człowieku tym głupim, złym i mściwym, mieszka wielka dusza... On bardzo cierpliwy, dnie i noce siedzi nad księgami swemi... on litościwy! oczy jego łzami zachodzą, jak przed nim ludzie biedni skarżą się i płaczą... on wszystkim do siebie przystęp daje, naucza i pociesza każdego... dla siebie nic nie chce i tak mocno... Ber! on tak mocno wierzy...
Słuchając słów tych, Ber uśmiechał się i szklistym wzrokiem swym spoglądał ku obłokom.
— Ty, Meir, tak o rabbinie mówisz, — odparł zwolna, — a co ty powiesz o tym biednym narodzie, którego ciało wyschło od głodu, którego głowy, od kłopotów bolące i od pogardy, co na niego przez dwa tysiące lat pada, nizko pochylone, a który, jak spragniony do zdroju, biegnie do rzeki mądrości, żeby z niéj pić? Ty nie pytaj się o to, czy mądrość ta prawdziwa jest, albo fałszywa, ale ty patrz na to, jak on w biedzie, w nędzy, w małych interesach żyjąc, mądrości téj pragnie... i jak on mędrców swoich czci, a tego, co za święte przykazanie ma, wiernie trzyma się? Czy tobie zdaje się, że naród ten, głupi, chciwy i brudny, wielką ma w sobie duszę?
Meir podniósł głowę. Rumieniec opłynął mu czoło, jak zwykle, gdy bywał wzruszonym.
— Izrael wielką duszę ma w sobie, i ja go kocham nad spokojność moję, nad szczęście moje i nad życie moje. Nu!...
Tu zatrzymał się przez chwilę, porywczym giestem pochwycił ramię Bera i zapytał:
— I ja wiem, czego Todrosowi braknie, żeby on ze swoją wielką duszą wielkim człowiekiem był, i czego ludowi Izraelskiemu braknie, ażeby on wielkość swoję przed światem pokazał... Trzeba, żeby myśli ich i pamięć wyszły z tych dawnych czasów, w których one zawsze mieszkają, a zamieszkały w nowych czasach, co teraz na świat przypłynęły, i trzeba, żeby o głowy ich uderzył skrzydłami swemi Sar-ha-Olam, ten anioł poznania, który jest książęciem świata!
Kiedy młody człowiek, z czołem i wzrokiem w ogniu, słowa te mówił, Ber wpatrywał się w niego głębokiém, radośném i zarazem smutném spojrzeniem. Po chwili odezwał się:
— Kiedy ja na ciebie patrzę, Meir, i kiedy ja ciebie słucham, mnie się zdaje, że ja widzę siebie samego... wtedy, kiedy mi tyle lat było, ile tobie jest
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/212
Ta strona została przepisana.