teraz... Ja także tak, jak ty teraz, gniewałem się bardzo i smuciłem się... ja także chciałem...
Umilkł i dotknął dłonią piersi, bo na czole powstały mu owe dwie głębokie zmarszczki, a źrenice jego z za szklistéj powłoki spojrzały kędyś daleko... w świat, czy w przeszłość...
W ten sposób rozmawiali ze sobą dwaj ci ludzie, jeden o ścianę Bet-Midraszu oparty, drugi blizko przed nim stojący. Rozmawiali z ożywieniem, z gwałtownemi niekiedy giestami. Meira oczy płomienne były, a twarz blada; Bera czoło fałdowało się zmarszczkami, a wargi drżały lekko. I ktokolwiek z ludzi obcych światu temu, śród którego żyli, czuli i myśleli oni, patrzał teraz na nich, a treść rozmowy ich odgadywać chciał, rzekłby: kupują, sprzedają, targują się, o handlu mówią! Alboż ludzie tacy jak oni o czém inném myśléć, mówić, nad czém inném cierpiéć mogą?
Mogą. Myślą, mówią, cierpią, tylko nikt w mowy ich nie wsłuchuje się, myśli nie rozumie, cierpień odgadnąć nie pragnie. Morze to jest ogromne i tajemnicze, nie badane przez tych nawet, którzy w niém toną!
— Chodź do domu, — rzekł Ber do towarzysza swego, — dziad twój Saul wkrótce z gośćmi swymi do stołu zasiędzie i rozgniewa się, jeżeli ciebie tam nie zobaczy. I tak już wielka burza nad głową twoją wisi. Hana Witebska odniosła prezenta zaręczynowe, które dziad od ciebie córce jéj posłał, nagadała jemu przy gościach wiele nieprzyjemności i zaręczyny zerwała.
Meir uczynił niedbały ruch ręką.
— Ja tego chciałem, — rzekł, — dziada ja przeproszę... Moja głowa tém tylko zajęta, do kogo tu teraz iść...
Ber z rodzajem zdziwienia spojrzał na mówiącego.
— Jaki ty uparty jesteś! — zauważył.
Zmierzali już teraz obaj ku bramie podwórza.
Ber stanął nagle.
— Meir! — rzekł, — ty tylko do urzędników nie chodź!
Meir powiódł dłonią po czole.
— Ja poszedłbym do nich, — rzekł, — ale mnie strach zdejmuje! Jeżeli prawdę wykryją, to Kamionkera srogo karać będą, a z Kamionkerem i tych nieszczęśliwych ludzi, których on skusił... Biedni ludzie! głupi ludzie! Ja ich żałuję...
Umilkł nagle i wpatrzył się w punkt jeden. Rynkiem, nawpół już opustoszałym, przejeżdżała zgrabna najtyczanka, przez cztery dzielne konie ciągniona, a na niéj siedział mężczyzna młody, przystojny, w wykwintném ubraniu.
Meir wskazał palcem najtyczankę, która zatrzymała się przed domowstwem Kamionkera, i z oczyma szeroko rozwartemi od myśli jakiéjś, która mu nagle w głowie zawrzała, drżącym głosem zawołał:
— Ber! czy ty widzisz! to dziedzic Kamioński!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/213
Ta strona została przepisana.