∗ ∗
∗ |
Słońce zbliżało się ku zachodowi, kiedy na ganku domowstwa Ezofowiczów ukazała się gromadka ludzi żywo, uprzejmie i wesoło ze sobą rozmawiających. Byli to dzisiejsi goście Saula, którzy, uczęstowani przy gościnnym stole jego, uściśnieniami rąk żegnali stojącego pośród nich starca, za łaskę, którą okazał im, dziękowali, i z kolei po dwóch lub trzech na oczekujące ich wozy siadając, długo jeszcze zwracali się twarzami ku stojącym na ganku gospodarzom opuszczonego przez nich domu.
W bawialnéj izbie niewiasty domowe, z pomocą dziewek służebnych, sprzątały z długiego stołu liczne naczynia, chowały do szaf resztki pozostałych jadeł i napojów i zwijały starannie grubą, lecz dostatnią i czystą bieliznę.
Na rynku tymczasem targ miał się ku końcowi; przerzedzona znaczna ilość wozów i ludzi zajmowała jeszcze pewną część przestrzeni, ale zmniejszała się z każdą chwilą. W zamian dwa czy trzy domowstwa zajezdne, znajdujące się tuż przy placu, wrzały gwarem i hałasem. Ciemne, przepaściste sienie domowstw tych natłoczone były wozami i końmi wieśniaków, którzy pili, tańczyli, kłócili się i bawili w wielkich szynkowniach.
W szynkowni Kamionkera najtłumniéj było i najhałaśliwiéj. Nie dziw. Obrotny handlarz trzymał w dzierżawie kilka okolicznych gorzelni i kilkanaście karczem, kierował czynnościami i rozrządzał losami całéj armii swoich znowu dzierżawców i szynkarzy. Kilkudziesięciu ludzi, podobnych Samsonowi, który raz w tydzień kupował trzy funty mięsa, a jedenaście osób, familią jego składających, jadło z nich i siły swoje wzmacniało, (Samsonowe iście musiały być siły te!) kilkudziesięciu biedaków takich zostawało w zupełnéj od Kamionkera zależności. Wspaniałomyślnym władzcą nie był on dla nich, oni téż nawzajem wspaniałomyślnymi nie byli dla tych tłumów wieśniaczych, które topiły rozum swój i dobrobyt swych rodzin w rozlewaném rękoma ich morzu alkoolu. W ten więc sposób Kamionker trzymał w ręku swych losy setek tysięcy może rodzin wieśniaczych, do czego pomagały mu podwójne końce kredek dzierżawców jego, — szynkarzy, z kolei oczekujących od przedsiębiercy głównego polepszenia, albo ostatecznego zniweczenia, nędznych swych, brudnych, mozolnych istnień.
Nic więc dziwnego, że dokoła domowstwa Kamionkera cisnął się tłum największy wozów i koni, a w szynkowni jego piła i hałasowała największa ilość wieśniaków. Kamionker przecież nie ukazywał się tłumowi temu i sam go nie ugaszczcał. Gospodarowała tam żona jego, Jenta, rozstawiając na stołach dzbany, butelki i czarki, a dopomagały jéj dwie brzydkie, barczyste córki, sprzedające u końca jednego ze stołów obwarzanki, chały i śledzie. I ktokolwiekby wtedy patrzał na postać Jenty, chudą, podaną naprzód, obleczoną w luźną, spłowiałą suknię, i na twarz jéj uwiędłą, zgorzkniałą, żółto odbijającą