— Ten człowiek mówić mi nie pozwala, dla tego ja wielmożnemu panu prędko wszystko powiem. Niech wielmożny pan jemu nie ufa; on jest bardzo złym człowiekiem i nieprzyjacielem pana... on panu wielkie nieszczęście zrobi... niech pan jego strzeże się i niech pan domu swego strzeże, jak oka w swojéj głowie... Ja donosicielem nie jestem i dla tego przyszedłem tu, aby wielmożnemu panu powiedziéć to przy nim... On będzie mścił się nade mną, ale niech mści się... ja musiałem zrobić to, co każdy prawy Izraelita zrobić powinien... bo napisaném u nas jest: „Niech cudzoziemiec żyje pomiędzy wami, jak gdyby był zrodzon z potomków Izraelowych”, a w drugiém miejscu napisane jest: „Jeżeli milczéć będziesz, na głowę twoję spadną nieszczęścia Izraela!“
Przestał mówić, bo w piersi głosu mu nie stało. Widać było, że drżał cały i że kipiący zapał boleśnie walczył w nim z tajemną, dojmującą trwogą.
Kamioński spoglądał na mówiącego z zajęciem, ze zdziwieniem i — z uśmiechem. Tak przywykł uśmiechać się, patrząc na Żydów, że i teraz drżąca postawa Meira, zagadkowe słowa jego, a szczególniéj uczynione przezeń biblijne cytaty, piękne same w sobie, ale dziwnie brzmiące w niewprawnéj i łamanéj mowie Żyda, bardziéj śmieszyły go, niż zadziwiały i zaciekawiały.
— Jak widzę, — zaczął, — stary Saul ma wnuka uczonego w Piśmie Świętém i obdarzonego darem proroczym. Powiedz-że mi jednak, mój młody proroku, jaśniéj i wyraźniéj, jakie to nieszczęście grozi mi i dla czego ten poczciwy Jankiel, który od trzech lat jest moim dobrym znajomym, powziął nagle taką nieprzyjaźń dla mnie?
Jankiel stał teraz tuż przy fotelu, na którym siedział dziedzic, i schylony trochę ku niemu, ze słodkim uśmiechem na ustach, szeptał:
— To waryat! jemu zdaje się ciągle, że on prorokiem jest i on wszystkim ludziom różne rzeczy zawsze przepowiada, a na mnie on zły za to, że ja z niego bardzo śmieję się i drwię...
— No, to już ja śmiać się ani żartować nie będę, żeby on i na mnie zły nie był, — wesoło odparł szlachcic, a zwracając się ku Meirowi, z pewną jednak ciekawością, zapytał:
— Jakież to nieszczęście spotkać mnie może? powiedz jasno i wyraźnie, a jeżeli powiesz prawdę, zrobisz dobry uczynek i wdzięcznym ci za to będę...
Meir odpowiedział:
— Wielmożny pan żąda odemnie rzeczy bardzo trudnéj... ja myślałem, że wielmożny pan zrozumie wszystko z kilku słów... mnie ciężko o tém mówić...
Powiódł dłonią po czole, na które wystąpiło kilka kropel potu.
— Czy wielmożny pan przyrzecze mi, że, kiedy ja powiem straszne słowo, ono wpadnie w ucho pana jak kamień wpada w wodę, i że pan nie powtórzy słowa tego przed sądem, tylko sam użytek z niego zrobi? Czy wielmożny pan mnie da na to swoje słowo?
Bladość wówiącego zwiększała się i głos drżał.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/218
Ta strona została przepisana.