miał wyobrażenia. Alboż istnieją pomiędzy Żydami duchy szlachetne, zbuntowane przeciw złemu, wysoką tęsknotą rozebrane, odważne?
Po chwili jednak dziedzic Kamioński przestał usmiechać się i, patrząc na Jankla, zapytał:
— Wytłómacz-że mi teraz, co to takiego było i co to za człowiek?
— Ach! co to było i co to za człowiek? — powtórzył Jankiel, który w mgnieniu oka pozór spokojności odzyskać zdołał. — Było to głupstwo, za które ja wielmożnego pana bardzo przepraszam, że ono pana w domu moim spotkało; a ten człowiek jest waryat... On bardzo zły był i ze złości zwaryował...
— Hm, — rzekł Kamioński, — nie wygląda jednak całkiem na waryata. Ładną ma twarz i wcale roztropną...
— On bo i niezupełny waryat... — zaczął Jankiel, ale przerwał mu Kamioński:
— Wnuk to Saula Ezofowicza? — zapytał z zamyśleniem.
— On wnuk Saula, ale dziadek bardzo jego nie lubi...
— Lubi czy nie lubi, ale rodzonego dziada pytać się o niego darmo...
— I owszem, niech wielmożny pan zapyta się... — wykrzyknął Kamionker, a oczy świeciły mu tryumfem. — Niech pan i stryjów jego zapyta się... to ja zaraz pobiegnę, i stryja jego, Abrama, tu przyprowadzę...
— Nie trzeba; — rzekł krótko szlachcic.
Wstał i zamyślił się. Spojrzał potém na Jankla bystro i uważnie. Jankiel spotkał spojrzenie to śmiałém okiem. Milczeli obaj chwilę.
— Słuchaj, Janklu! — rzekł Kamioński, — jesteś człowiekiem niemłodym, zamożnym kupcem, ojcem rodziny; powinienem więc ufać ci więcéj, niż młodzikowi, którego pierwszy raz w życiu widziałem i który zresztą waryatem być może... Jednak w tém cóś być musi... ja o młodego człowieka tego rozpytać się muszę...
— Niech wielmożny pan rozpytuje się; — ze wzgardliwém wzruszeniem ramion rzekł Jankiel.
Kamioński po dość długiéj chwili namysłu zapytał:
— Czy wasz sławny rabbin jest teraz w miasteczku?
— A gdzie on ma być? on od urodzenia swego nigdy z miasteczka nie wyjeżdżał.
— Stateczny człowiek, — uśmiechnął się znowu Kamioński, i wziął ze stołu zgrabną swą czapeczkę.
— No, Janklu, — rzekł, — prowadź mię do rabbina... choćbym się nie dowiedział nic ciekawego, zyskam przynajmniéj to, że choć raz w życiu rabbina waszego zobaczę...
Jankiel z pośpiechem drzwi przed wychodzącym gościem otworzył i wraz z nim na plac, zupełnie już prawie pusty, wyszedł.
Przez plac przechodził w téj chwili Eli Witebski i, spostrzegłszy Kamiońskiego pana, z uśmiechem pełnym uprzejmości ku niemu pośpieszył. Kamioński
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/222
Ta strona została przepisana.