Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/246

Ta strona została przepisana.

— W téj! — zawołała kobieta, palcem wskazując księgę, na któréj z kolei Meir dłoń swą położył. Po chwili, zżółkłe od starości, lecz bujném i wyraźném jeszcze pismem okryte, arkusze zaszeleściły pod grubą pargaminową okładką księgi. Trzymając je w dłoni, Meir upadł do nóg prababki, całował stopy jéj, kolana i ręce; co chwila téż chwytał się za głowę, a niewyraźne jakieś jęki i śmiechy drżały mu w piersiach.
Frejda uśmiechała się téż i drżącemi rękoma dotykała głowy prawnuka; lecz powieki jéj zwolna przymykać się zaczęły, na twarz całą wracał zwykły od lat wielu wyraz cichéj senności. Zmęczoną mówieniem i wspominaniem długiém, wpatrzoną jeszcze w jasne widmo młodości, które stało przed nią w srebrzystych blaskach łzy, — stuletnią tę niewiastę ogarniało znowu ciche, słodkie drzemanie — pierwsza niby łagodna fala snu wiekuistego.
Namiętne dziękczynienia i pieszczoty prawnuka budzić ją przestały. Meir schował na piersi zżółkłe arkusze i wkrótce słychać było szybki bieg jego po wschodach, prowadzących do izby, u szczytu domu umieszczonéj, a zamieszkiwanéj przez Meira i młodszych jego braci.
Przez cały wieczór potém i przez noc całą, w sporém oknie, znajdującém się pod samym już wysokim i śpiczastym dachem domowstwa, błyszczało mdławe światełko świecy i widać było przesuwające się za szybami, wchodzące do izby i wychodzące z niéj, ludzkie postacie. Z rana, o świcie jeszcze, bocznemi drzwiami domu wyszło na dziedziniec kilku młodych ludzi, którzy wnet rozproszyli się w różne strony miasteczka.
Po miasteczku téż, od samego już nieledwie wschodu słońca, obiegać poczęły wieści niewyraźne, niepewne, rozmaicie opowiadane i tłómaczone, ale zaciekawiające i wzruszające żywo wszystkie warstwy miejscowéj ludności. Zajęcia powszednie zdawały się na pozór iść zwykłym trybem, a jednak, na uboższych szczególniéj uliczkach, słychać było nieustanny szmer ludzkich rozmów, który, łącząc się ze stukiem, zgrzytaniem i szelestem rzemieślniczych narzędzi, wydawał się głuchém jakby wrzeniem, szemrzącém na dnie mrowiska. Niewiadomo zkąd, z jakiéj strony i z jakich ust wypływały i po wszystkich podwórzach, zakątkach, izbach i izdebkach rozpływały się wiadomości, domysły i przypuszczenia...
„Dziś, kiedy słońce zajdzie, a zmrok wieczorem spadnie na ziemię, zgromadzi się w Bet-ha-Kahole wielki sąd Dajonów i Kahalnych, z rabbinem Izaakiem na czele, i sądzić będzie młodego Meira Ezofowicza.“
„Jak on go sądzić będzie? jaki wyrok spadnie na głowę jego? co się z nim stanie?“
„Nie; wielki sąd nie zasiądzie już dziś w Bet-Kahole, bo kiedy słońce zajdzie i zmrok wieczoru spadnie na ziemię, zuchwały wnuk bogatego Saula przyjdzie do Bet-Midraszu, aby w obecności ludu całego upokorzyć się przed wielkim rabbinem, grzechy swe wyznać i tych, których obraził, rozgniewał lub zgorszył, o przebaczenie prosić.“