Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— Meir Ezofowicz pisanie przodka swego Seniora znalazł dziś je przed całym ludem czytać będzie...
Zaduma Todrosa pierzchnęła bez śladu. Wyciągnął ku mówiącemu szyję i zawołał:
— Zkąd ty to wiesz?
— Nu! cały świat o tém gada. Przyjaciele Meira od samego rana po mieście chodzą i wiadomość tę pomiędzy lud puszczają...
Todros nic nie odpowiedział. Oczy błyskały mu ostro, niemal dziko. Namyślał się.
— Nassi! czy ty jemu zrobić to pozwolisz?
Todros milczał jeszcze chwilę, potém odpowiedział stanowczym głosem:
— Pozwolę!
Reb Mosze aż drgnął cały.
— Rabbi! — zawołał, — ty jesteś najmędrszym ze wszystkich ludzi, którzy na tym świecie żyli, żyją i będą żyć... ale czy mądrość twoja pomyślała o tém, że pisanie to odwrócić może duszę ludu od ciebie i świętego Zakonu naszego?
Todros groźnie na mówiącego spojrzał.
— Ty nie znasz duszy ludu mego, kiedy tak myśléć i mówić możesz... Nie na to pradziad mój i dziad, i ojciec, i ja sam, nad duszą tą z całych sił naszych pracowaliśmy, aby ją łatwo było od nas odwrócić... Niech on pisanie to przeczyta, — dodał po chwili, — niech obrzydliwość ta wyjdzie raz z pod ziemi, gdzie ukrywała się dotąd, ażeby można było ją ogniem gniewu spalić, a prochy jéj kamieniem pogardy przycisnąć... Niechaj pisanie to czyta... on dopełni tém miary grzechów swoich i spocznie wtedy na nim mściwa ręka moja!
Przez chwilę panowało milczenie. Mistrz myślał, wielbiciel jego patrzał mu w twarz jak w tęczę.
— Mosze!...
— Co, nassi?
— Pisanie to trzeba z rąk jego wyrwać i w moje ręce oddać.
— Nassi! a jak je trzeba odebrać?
Rabbin stanowczo i mrukliwie powtórzył:
— Pisanie to trzeba z rąk jego wyrwać i w moje ręce oddać.
Człowiek skurczony u komina lękliwiéj już nieco zapytał jeszcze:
— Nassi! a kto pisanie to z rąk jego wyrywać ma?
Todros wlepił w pytającego rozognione oczy i po raz trzeci wymówił:
— Pisanie to trzeba z rąk jego wyrwać i w moje ręce oddać!
Mosze pochylił głowę. — Rabbi, — szepnął, — już ja zrozumiałem wolę twoję. Bądź ty spokojny. Jak on obrzydliwość tę przed ludem całym przeczyta, nad głową jego zaszumi taka burza, że on od niéj złamie się i w proch upadnie.
Milczeli potém obaj długą chwilę. Rabbin ozwał się znowu pierwszy: