się z życiem, zanim go w ręce inne, niż w twoje, oddam. U mnie on bezpieczny... tu cicho i nikt nie domyśli się...
Meir wstał z ławy.
— Śpij spokojnie! — rzekł. — Ja pójdę... we wnie szumi taka burza płaczu... że muszę iść... iść... iść... Pójdę... pomiędzy drzewami leśnemi twarzą na ziemię padnę i z wiatrami, które tam szumią, posyłać będę Jehowie głośne krzyki moje... Ja muszę przed Nim skarżyć się... muszę Jego błagać... muszę o wiele rzeczy Jego zapytać się... Pełną jest pierś moja krzyków mojéj duszy... ja muszę je z siebie wydać... bo one za gardło mię chwytają i duszą.
Chciał odejść, ale Gołda pohwyciła go za rękaw odzieży.
— Meir! — zaszeptała, — powiedz ty mi jeszcze... co tam stało się?... za co ciebie ludzie bili i kaleczyli?... Dla czego ty w świat musisz iść?
Meir z posępnym błyskiem oczu odpowiedział:
— Bili mię i kaleczyli ludzie za to, że ja przeciw prawdzie mojéj iść nie chciałem i na wszystko, na co lud mówi: zgoda! nie mówiłem: zgoda! W świat iść muszę dla tego, że jutro rzuconą na mnie będzie wielka i przeraźliwa klątwa i sromotnie wypchniętym zostanę z domu Izraelowego!
— Herem! — krzyknęła dziewczyna i splecione ręce swe giestem zgrozy na głowę swą zarzuciła. Tak stała chwilę, potém jednak zamyślony, lecz łagodny uśmiech rozlał się po jéj twarzy.
— Meir! — szepnęła, — zejde mój wyklęty jest... i jak wyklęta... ale miłosierdzie Pana większe jest, niż największa groza, a sprawiedliwość Jego głębsza od najgłębszego morza. Tak stoi w Piśmie. Kiedy zejde mój to czyta, przestaje smucić się i mówi: Przeklęty szczęśliwszym jest od przeklinającego... bo przyjdzie czas, że sprawiedliwość Pańska wstąpi w serca ludzi i błogosławić oni będą imiona przeklętych...
Meir patrzał długo na dziewczynę mówiącą słowa te z ogniem zapału w zapadłych oczach, z twarzą jaśniejącą blaskiem natchnienia.
— Gołdo! — rzekł zcicha, — ty jesteś połową duszy mojéj... idź ze mną w świat... ja cię za żonę pojmę i trzymając się za ręce będziemy razem znosić przekleństwo ludzkie i starać się, żeby kiedyś na imiona nasze spłynęło błogosławieństwo.
Gołda stanęła cała w ogniu i w promieniach uszczęśliwienia niewysłowionego.
— O! Meir! — krzyknęła. Chciała jeszcze cóś powiedzieć — nie mogła. W radości bezprzytomnéj, z piersią drżącą płaczem, śmiechem, westchnieniami i niewymawianemi dziękczynieniami, pochyliła się nizko i całą wysmukłą, giętką kibicią swą zawisła na jego ramieniu.
On szyję jéj objął, głowę przycisnął do piersi i usta zatopił w jedwabistym gąszczu jéj włosów...
Była to chwila... mgnienie oka. Dziewczyna wyprostowała się szybko i, oblana szkarłatem, z ustami drżącemi i piersią dyszącą wymówiła zcicha:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/281
Ta strona została przepisana.