Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

słowa klątwy, widać było, jak ramiona jego drżały pod okrywającym je tałesem. Potém jednak drżéć przestał, znieruchomiał, i, z podniesioną głową, patrzał kędyś wysoko. Nakoniec — wyciągnął w górę obie ręce. Znak to był, że wzywa lud do milczenia i modlitwy. Trąby, które dotąd dzwoniły wciąż i wyły — umilkły; ustały téż krzyki i jęczenia ludzkie. Przyćmione światła zagorzały znowu, a wśród pełnego blasku ich i ciszy, przerywanéj tylko tu i ówdzie odzywającém się szlochaniem, głos dźwięczny, jak srebro, i czysty, jak kryształ, zwolna, z powagą wielką, z wewnętrznemi łzami, które nadawały mu niezmierną moc błagania, mówić zaczął:
„Ten, który błogosławił praojców naszych: Abrahama, Izaaka, Jakóba, Mojżesza, Aarona, Dawida, proroków Izraela i wszystkich sprawiedliwych świata... On niechaj spuści łaskę i błogosławieństwo swe na człowieka tego, którego niesprawiedliwy herem ten naruszył! Bóg przez miłosierdzie swe niech uratuje i osłoni go od wszelkiego złego i nieszczęścia, niech przedłuży czasy i lata jego, niech pobłogosławi wszelkiemu dziełu jego rąk i niech go od utrapienia, ciemności i kajdan oswobodzi razem ze wszystkimi braćmi Izraelitami! Niech taką będzie wola Jego!... Wołajcie: Amen!
Umilkł; w sali panowała przez kilka sekund cisza osłupienia, a potém rozległ się wielki, z kilkuset piersi wydobyty okrzyk: Amen!
— Amen! — zawołali Ezofowicze, powstając z ziemi, na którą runęli byli przed chwilą, i z rozdartych sukien swych pył otrząsając.
— Amen! — krzyknęła gromada ludzi, nędznie odzianych i spracowane dłonie załamujących nad głowami.
— Amen! — rozległo się na galeryi, pełnéj płaczących niewiast.
— Amen! — powtórzył nakoniec w blizkości ołtarza chór głosów młodzieńczych.
Rabbin oderwał ręce swe od poręczy baryery, wyprostował się, zdumionemi oczyma powiódł dokoła i krzyknął:
— Co to jest? co to znaczy?
Wtedy Eliezer zwrócił się twarzą ku niemu i zgromadzeniu całemu. Kaptur tałesu opadł mu z głowy na ramiona. Białą twarz jego okrywały rumieńce zapału, a błękitne oczy świeciły gniewem i odwagą. Podniósł rękę i zawołał donośnie:
— Rabbi! znaczy to, że uszy i serca nasze przekleństw takich słyszéć więcéj nie chcą!
Słowa te były jakby hasłem bojowém. Zaledwie wymówił je Eliezer, gdy po obu stronach jego stanęło tłumnym szeregiem kilkudziesięciu ludzi młodych i zaledwie dorastających. Byli wśród nich wszyscy najbliżsi towarzysze i przyjaciele wyklętego, ale byli i tacy także, którzy dawniéj z rzadka tylko i zdala go widywali, i tacy nawet, którzy przed kilku dniami jeszcze uporowi jego i zuchwałości dziwili się, wcale ich nie rozumiejąc.