Teraz Izaak Todros powolnym ruchem wzniósł w górę obie ręce i powiódł niemi sobie po twarzy, jak człowiek, który usiłuje obudzić się ze snu. Potém oparł się znowu o baryerę i, z oczyma utkwionemi w górze, wydobył z piersi ogromne westchnienie:
„En Sof!“ — wymówił ciężkim, sennym jakby szeptem.
Była to kabalistyczna nazwa Boga, która zawirowała w téj chwili w mózgu jego, przenikanym głuchą rozpaczą. Ale wnet, nakształt głośnego protestu przeciw naleciałościom, przez czas przyniesionym, nakształt tęsknego wracania do najpierwotniejszego źródła Izraelskiéj wiary, rozległ się, kilkudziesięciu usty wydany, okrzyk:
— Jehowa!
Mełamed trząsł się cały, jak w febrze. Gwałtownym ruchem zwrócił się ku zgromadzeniu i wielkim głosem, śpiesznemi wyrazy, nawoływać je począł do obrony znieważonego mistrza, a ukarania zuchwalców. Lecz im dłużéj i zawzięciéj przemawiał, tém większe i widoczniejsze ogarniało go zdumienie. Nikt nie poruszał się. Bogacze i dostojnicy gminy siedzieli na ławach swych z czołami w dłoniach i spuszczonemi oczyma, w pochłaniającéj zadumie pogrążeni, a lud ubogi stał nieruchomy jak mur i jak grób milczał. Tu i owdzie widać było ludzi kręto a szybko prześlizgujących się śród tłumu i usiłujących w nim zniknąć. O czém dumali ci, dla czego milczeli tamci, a umykali i kryli się inni, — któż odgadnie? a raczej któż przeliczy wszystkie wewnętrzne drgania i chwiania się tłumu — żywiołu tego, do którego zastosować można, w zmienionéj nieco formie, słowa poety: „Falo, niewierna falo, a jednak tak wierna!“
Zrozumiał nakoniec mełamed, że wołania jego próżnemi były. Umilkł, lecz w zdumieniu najwyższém oczy roztwierał, bo dla czego nie słuchano go? — zrozumiéć nie mógł. Ale przez zmąconą myśl Todrosa przemknął promień światłości, a w nim ujrzał on przelotny obraz strasznéj dla siebie prawdy. Szepnęło mu cóś do ucha, że w młodych piersiach tych, które z zuchwałością dlań niepojętą stanęły przeciw niemu, przebudziły się i krzyknęły wszystkie uśpione żądze i opory, których człowiek przez niego wyklęty przedstawicielem był i ofiarą! Więc nie on jeden takim był w Izraelu, ale istniało wielu, wielu podobnych mu, a tylko tamten śmielszym był od tych, do walki pochopniejszym, bardziéj porywczym i dumnym! I słyszał on jeszcze głos jakiś, szepczący mu do ucha, że nad młodemi głowami temi, których zuchwalstwo wprawiało go w odrętwienie — przeleciały i otarły się skrzydła anioła wieku — wieku — który, jak mu zdala, zdala bardzo i mglisto wiadomém było, — buntem i burzą tchnął, a obalał wszystko, cokolwiek stawać usiłowało pomiędzy ludźmi a Najwyższą Prawdą! I słyszał on jeszcze szept jakiś, mówiący mu do ucha: że lud milczał i nie ujmował się za nim, i nie druzgotał tych, którzy przeciw niemu powstali, bo anioł wieku razem z burzą i walką roznosił nad światem litość i przebaczenie, a klątwy i nienawiść zmiatał skrzydłem swem ognistém i zarazem miękkiém...
Wszystko to niewyraźnie, chaotycznie, mglisto, mglisto bardzo, słyszał
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/294
Ta strona została skorygowana.