Frejda spała cicho, jak dziecię. Na pomarszczonem czole jéj, niby ulotne sny dziecięcia, igrały srebrne ogniki księżyca.
— Już ja ciebie nie zobaczę nigdy... nigdy...
Przycisnął do ust drobne, suche jéj ręce, które tyle razy kołysały go i pieściły, a potem go od wszelkich ciosów osłaniały i skarb ten mu oddały, który był zbawieniem i zgubą, życiem i śmiercią jego. Poruszyła się lekko głowa Frejdy, dyamentowe kolce jéj zadzwoniły o perły i roznieciły w księżycowem świetle ognisko iskier.
— Klejniskind! — szepnęła, nie otwierając oczu, uśmiechnęła się i znowu zasnęła.
Meir utonął w myślach. Z czołem opartém o kolana prababki żegnał duchem wszystkich i wszystko... Powstał nakoniec i powoli bardzo opuścił bawialną izbę... W kurytarzu ciemnym zupełnie uczuł, że któś objął go nagle silnemi ramionami, a zarazem, że ręka czyjaś wkładała mu za odzież ciężki jakiś przedmiot.
— To ja, Meir! ja, Ber. Dziad twój szukał w familii swojéj człowieka odważnego, któryby tobie garść pieniędzy na drogę dał, i znalazł mnie. Wszyscy w domu żałują ciebie... Kobiety płaczą, w łóżkach swoich leżąc... Stryjowie gniewają się na rabbina i kahalnych... Dziad mało nie umiera z żałości... ale ciebie widziéć nikt już nie chce... U nas tak!... Rozum ciągnie w jednę stronę, a stara wiara w drugą... A przytém strach! Ale ty, Meir, nie martw się bardzo! Ty szczęśliwy! ja tobie zazdroszczę! Ty nie zląkłeś się tego, czego ja zląkłem się, i wyjdziesz na światłość! Dziś przyjaciele twoi ujęli się za tobą, a lud milczał i za rabbina nie ujął się! To początek, ale koniec jeszcze daleko! Żebyś ty jutro pokazał się tutejszym ludziom, oni-by znowu złości przeciw tobie do serc swych nabrali! Idź ty! idź w świat! Młodość masz, wielką śmiałość masz! życie przed tobą! Kiedyś ty może powrócisz do nas i koniec położysz ciemnocie i grzechom naszym! U nas-bo wiele brylantów jest, tylko je trzeba z piasku oczyścić, i wiele u nas ziarna urodzajnego, tylko je trzeba wysiać z plewy! Ty to kiedyś zrobisz, gdy tam na świecie uczonym i silnym staniesz się! Teraz idź na wielką wojnę ze wszystkiemi przeszkodami, których mnóztwo stanie przed tobą! Walcz ty z niemi! Bądź Baale-Tressim, uzbrojonym, jak byli dawni, wielcy mężowie nasi, i niech w każdym dniu twoim będą z tobą błogosławieństwa moje i wszystkich ludzi, którzy tak, jak ja, chcieli, a nie mogli, pragnęli, a nie otrzymali, szli, a nie doszli!...
Uścisnęli się. Ber zniknął za dzwiami jakiemiś, zcicha otwartemi i zamkniętemi. Zresztą nic w domu nie ozwało się i nie poruszyło. Grobowo milczące ściany rodzinnego domu wołać zdawały się ku wyklętemu: wychodź! wychodź!
Wyszedł. Na świecie dniało. Place i uliczki miasteczka spały, owinięte szarą mgłą jesiennego prawie poranku. Mgły téż spuszczały się na puste grunta, po których szedł Meir, śpiesznym już i pewnym krokiem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/296
Ta strona została skorygowana.