a ramiona zwisły bezwładnie, jakby w zniechęceniu, czy obezsileniu śmiertelném... Tak stał chwilę i znać było, że wyobraźnią i pamięcią słuchał dźwięków głosu tego, który nigdy już doń przemówić nie miał, aż uczuł, że słaba ręka jakaś ciągnęła go za odzież i usłyszał cichy głos, mówiący:
— Morejne!
Lejbele stał przed nim, oczy swe, ogromne, czarne, smutne ku twarzy jego podnosił i wyciągał doń rękę, trzymającą żółty zwój papierów.
Zdawać się mogło, że widok podawanego mu przedmiotu przypomniał Meirowi cóś ważnego, obudził go ze snu, przywołał do czegoś, co dlań świętém i konieczném było. Powiódł po czole obu dłońmi, a potém wziął z ręki dziecka przedśmiertne pisanie Seniora, i gdy uczuł je w dłoni swéj, podniósł głowę, a oko błysnęło mu znowu odwagą i wolą.
Patrzał na miasteczko, budzące się ze snu, i długo cóś mówił cicho, myślą bardziéj, niż słowami. Mówił cóś o domu Izraela, o staréj wielkości jego i o wielkich jego grzechach; o tém, że nie opuści go nigdy i przekleństwa za przekleństwo nie odda; że poniesie do cudzych narodów przymierze zgody; że ze zdroju mądrości pić będzie i że wróci tu kiedyś...
„Kiedyś... kiedyś...“ powtarzał długo, myśląc o dalekiéj, dalekiéj zapewne przyszłości, a wzrokiem ogarniał ściany nizkiéj chaty, jakby żegnał w duchu na zawsze przelotny, gorący i czysty, a tak straszliwie przerwany, sen swój o miłości.
Potém zaczął powoli wstępować na wzgórze.
Dziecię pozostałe u drzwi chaty stało chwilę nieruchome, patrząc za odchodzącym. Po chwili, oczy dziecka, szeroko rozwarte, zachodzić poczęły łzami, a gdy Meir znalazł się u połowy wzgórza, załkało głośno, ale raz tylko, i potém iść także zaczęło. Szło z razu śpiesznie, a znalazłszy się o kilkanaście kroków od odchodzącego, zwolniło chodu i, z rękoma wsuniętemi w rękawy odzieży, postępowało daléj zwolna i poważnie.
Tak jedno za drugiém idąc, wyklęty młodzieniec i dziecię nędzarza, zniknęli za wzgórzem, kędy rozesłał się przed nimi szlak drogi piaszczystéj, wiodącéj w świat szeroki i nieznany.
∗ ∗
∗ |
Czy znieważony, wyklęty i ze wszystkiego odarty człowiek ten doścignął celu, którego tak namiętnie pożądał? Czy na szerokim, nieznanym świecie znalazł on ludzi takich, którzyby przed nim drzwi i serca swoje otworzyli na oścież, a drogę mu utorowali ku zdrojowi mądrości?
Czy wrócił, lub wróci kiedykolwiek do rodzinnego miejsca swego, aby przynieść tam, wraz z przebaczeniem swém, światło to, mocą którego „cedr Libanu“ powstanie tam, gdzie ściele się „nizka tarnina?“ Nie wiem.