Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bóg zapłać — rzekł podróżny i, skłoniwszy się młodzieńcowi, zawołał na furmana:
— Ruszaj, Jakóbku, a żywo!
Bryczka oddaliła się, a młody myśliwy popatrzył za nią przez chwilę i rzekł do siebie:
— Kogoż to Pan Bóg prowadzi do nas? zdaje mi się, żem kiedyś widział już tego pana... ktoby to był? To ciekawe, słowo daję: at! niech sobie tam zresztą ojciec przyjmuje gościa, ja pójdę jeszcze postrzelać trochę. Oj, gdyby to gdzie kota nadybać, tobym palnął z fuzyjki! Szkoda, że nie wziąłem z sobą chartów.
Tak do siebie mówiąc, zdjął strzelbę z ramienia, obejrzał nabój, pogwizdując, i poszedł daléj brzegiem drogi. Zaledwie uszedł kilkanaście kroków, gdy na jednéj z wierzb, po-nad drogą stojących, z głośném krakaniem usiadła wrona. Młodzieniec spojrzał w górę, uśmiechnął się i wziął fuzyą do oka. Wrona, nie przewidując grożącego jéj niebezpieczeństwa, przechyliła się na gałęzi, podniosła dziób i wciąż krakała, jakby rozmawiając sobie z promykiem słońca, który igrał na jéj czarnych piórach i zaglądał do otwartego dzioba. Nagle strzał rozległ się i wrona nieżywa spadła z gałęzi. Młodzieniec poskoczył, podniósł ją, umocował przy torbie myśliwskiéj i poszedł daléj, gwiżdżąc jakiegoś marsza tryumfalnego, niby zwycięzca, obciążony zdobytemi trofeami.
Tymczasem bryczka z podróżnym wjeżdżała na obszerny dziedziniec Adampolski. Tuż przed bramą