Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

niu, w obszernym pokoju, który urządzeniem swojém przypominał izbę szlachecką, ale okazywał zarazem i pretensyą do salonu, siedzieli oboje państwo Snopińscy i gość ich, pan Andrzéj. Przed nimi stały na stole różne wiejskie przekąski i wódeczki, a z odsuniętych talerzy i opróżnionych kieliszków znać było, że funkcya gastronomiczna ukończoną już została.
Gość i gospodarz siedzieli obok siebie. Obaj jednego wieku i patrzący wzajem na siebie z serdeczną przychylnością, różnili się jednak wielce między sobą nietylko przez to, że pan Andrzéj był słusznego wzrostu, barczysty, muskularny, ale nie otyły, a pan Jerzy nizki i niepospolitéj tuszy; nietylko także przez to, że ostatni miał łysinę, a piérwszy jéj nie miał, ale główną i uderzającą między nimi różnicę, stanowiły cechy ich fizyognomii. Czoło pana Jerzego było gęsto pomarszczone, ale zmarszczki jego układały się wszerz, jak zwykle u ludzi, zaprzątniętych głównie i jedynie troskami materyalnemi, ciągłém wywalczaniem powszedniego bytu; zmarszczki zaś pana Andrzeja, także liczne i głębokie, rysowały się na czole jego podłużnie, a najgłębsza z nich była między brwiami, jak to bywa u ludzi, pochłoniętych umysłową pracą i dręczonych często ciężkiém rozmyślaniem o szerokich ogólnych sprawach. W oczach gospodarza domu był wyraz dobrodusznéj poczciwości, z za któréj wyglądał frasunek, niby z nałogu już w nich osiadły; spojrzenie gościa było pogodne i życzliwe, ale, gdy