Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Andrzéj nic już tym razem nie odpowiedział, ale zamyślił się i spuścił głowę na piersi, a pan Jerzy, spojrzawszy w okno, zawołał:
— Ot i Oleś powraca!
Spojrzał i pan Andrzéj, i zobaczył idącego przez dziedziniec tego samego młodzieńca, którego był spotkał na drodze, zbliżając się do Adampola.
— A, — rzekł — tośmy się już widzieli z panem Alexandrem; spotkałem go, jadąc tutaj, i rozmawiałem nawet z nim trochę; ale któżby w nim poznał teraz tego małego Olesia, którego przed dziesięciu widziałem laty!
— Wyrósł chłopiec, jak dąb — rzekł pan Jerzy, a żona jego uśmiechała się z widoczném zadowoleniem.
— Jużto, proszę pana — rzekła do gościa — choć jestem matką Olesia, ale śmiało powiedziéć mogę, że w całéj okolicy niéma piękniejszego kawalera. To téż panienki szaleją za nim; gdyby chciał, mógłby choć dziś z każdą ożenić się! — dodała ciszéj i z figlarnym wyrazem, który dziwnie odbił się na jéj chudéj i oschłéj twarzy.
— Ożenić się! tak młodo! — zawołał ze zdziwieniem pan Andrzéj — toć myślę, że ma zaledwie lat dwadzieścia.
— Dwudziesty piérwszy kończy, ale i cóż to szkodzi, że młody? wszak przysłowie mówi: że kto rano wstał i wcześnie ożenił się, ten nigdy nie żałował.
— Przepraszam was, kochana pani Jerzowo — rzekł pan Andrzéj z uśmiechem — ale po staréj zna-