Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

jomości ośmielę się powiedziéć, że przysłowie w drugiéj swéj części głupstwo mówi.
— Dla czego? — zawołała gospodyni domu.
— Bo człowiek, nim się ożeni — zaczął pan Andrzéj, ale przerwał mu pan Jerzy.
— Już to, co do żeniaczki — rzekł — i ja jestem za tém, aby Oleś jak najprędzéj ożenił się. Jak przybędzie familia, to próżnować odechce się i niestatki z głowy wylecą.
— A jak nie wylecą? — spytał pan Andrzéj — a pani Jerzowa nie rada, że mąż powiedzeniem swojém dał do zrozumienia o jakichś niestatkach syna, szepnęła z niezadowoleniem:
— Niestatki! niestatki! jakie tam niestatki! niéma żadnych niestatków!
W téj chwili otworzyły się drzwi pokoju, w którym rozmawiano, i wszedł syn gospodarza.
Urodziwy to był chłopak, w całém znaczeniu tego wyrazu. Smukły i kształtny, czoło miał białe, gładkie, foremne, oczy błękitne jak niezabudki, włosy niepospolitéj piękności, złociste, kędzierzawe. Policzki jego, opalone nieco od wiosennego wiatru, pokryte były piérwszym puchem młodzieńczym, a nad ponsowemi ustami porastał drobny, jasny wąsik. Gdy patrzył, iskry zdawały się sypać z jego wzroku; gdy uśmiechał się, pokazywał zęby białe i równe, jakichby nie jedna pozazdrościć mu mogła kobieta. Pięknéj twarzy téj nie brakło nawet wyrazu pewnego sprytu i roz-