Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

I zwracając się do pana Andrzeja, zawołał:
— Ach, nie przedstawisz sobie pan dobrodziéj, jakie tu u nas życie nudne! gdyby nie fuzyjka, koń wierzchowy i...
— No, a cóżeś tam zabił dzisiaj? — przerwał pan Jerzy, w którego oczach frasunek rósł ciągle od wejścia syna; — czy będzie przynajmniéj z tego twego polowania pieczyste na kolacyą?
— Gdzie tam! — odparł Alexander — teraz zwierzyny na lekarstwo nie znaléźć! Trzy wrony zabiłem i po wszystkiém. Ale gdyby téż papo widział, jak to było zabawnie. Idę sobie drogą, wtém widzę: wrona siada na wierzbie; ja fuzyą do oka, a ona dziób do góry podniosła i kracze, jak gdyby kogo z pod obłoków wołała. Ja paf! ona benc! gdyby tchnęła, ale tak na miejscu i upadła nieżywa. Tak aż trzy zgładziłem dziś ze świata.
— I panu to zabijanie nieszkodliwych ptaków przyjemność sprawia? — spytał pan Andrzéj, którego zmarszczka między brwiami głębszą się stała.
— Cóż robić? panie dobrodzieju — rezolutnie odparł Alexander; — trzeba jakkolwiek czas zabijać. W sąsiedztwo nie zawsze można pojechać, w domu papa gospodaruje, mama gospodaruje, a mnie, panie dobrodzieju, co robić? chyba umrzéć z nudy!
Frasunek w oczach pana Jerzego wzmagał się coraz w czasie mowy syna; pani Snopińska wyszła, wy-