Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

drzew i spuszczały się znowu ku ziemi, łącząc się, rozdzielając, goniąc i opadając znowu w trawę.
Ale w gaju dopiéro, w saméj głębi jego, wrzało najgęstsze, najbardziéj rozbudzone i rozmaite życie natury. Roje ptastwa szczebiotały tam na wyścigi, dzięcioł wystukiwał sobie robaczki w konarze starego dębu, kukułka figlarnie odzywała się z zarośli, wiewiórki skakały po drzewach, puszystemi kitami wstrząsając gałęzie, u dołu zielony mech drżał, poruszany odbywającą się śród niego robotą mrówek.
Pomiędzy tém wszystkiém słońce, przeciskając się przez gąszcz leśną, rzucało gdzie-niegdzie szerokie smugi jasności, gdzie indziéj migotało wązkiemi nićmi lub oderwanemi iskrami światła, gdzie indziéj jeszcze zostawiało w pół-cieniu całe przestrzenie, osłonięte grubemi pniami i rozłożystemi gałęźmi, pokryte różowym wrzosem i zapełnione szelestem uściełających gniazda ptaków, brzęczeniem szukających pokarmu owadów i fruwaniem różnobarwnych motyli. A z góry, po przez szczyty drzew, zaglądały błękitne i białe kawałki obłoków, jakby ciekawe spojrzéć w tę głąb’ cienistą, w któréj ruszały się miliony drobnych, śpiewających i kochających się na wyścigi istot, w któréj z pomiędzy trawy wykwitał blady nieśmiertelnik żółty, podnosiły się dzwonki liliowe, albo śród mchu ponsowiały lśniące grona żórawin.
Tą cichą, a jednak gwarną, prostą, bezdennie głęboką sielanką przyrody, otoczone były dwa dworki