Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzkie, widać było jakąś rękę umiejętną i opatrzną, która rządziła wszystkiém. Od szarych, jednostajnych domów dwóch dworków, od twarzy ludzkich, które przesuwały się w ich pobliżu, aż do każdego zagona gruntu, do każdéj zrównanéj kępy na łące, wszystko tam tchnęło ładem, wdziękiem, starannością. Jak, przy piérwszém spojrzeniu na tameczną naturę, można było przypuścić, że dworki te posiadają serca poetyczne i głębokich uczuć pełne, tak, przyjrzawszy się panującemu tam porządkowi, trzeba było pomyśléć, że, oprócz serc poczciwych, musi tam być i umysł jakiś jasny a wytrwały, który pojął wysokie zadanie człowieka: udoskonalania wszystkiego z czém się styka, i choć-by z drobnéj otaczającéj go sfery, wyciągania wszelkich możebnych korzyści dla siebie i świata.
Pewnego kwietniowego ranka, z jednego z dworków tych, tego właśnie, który frontowemi oknami patrzył na północ, parę godzin przed południem wyszedł młody jeszcze mężczyzna. Zwyczajem pilnych gospodarzy, starannie zamknął za sobą wrota dziedzińca i poszedł drogą, wiodącą ku polom i obsadzoną młodemi topolkami. Potém zwrócił się na miedzę, biegnącą wzdłuż gaju, między zagonami bujnie wschodzącego żyta. Szedł z wolna, z rękoma w tył założonemi, w szarém ubraniu z prostego sukna, w gospodarskiém obuwiu i okrągłym słomianym kapeluszu; średniego wzrostu i szerokich ramion, twarzy ogorza-