w te strony w celu odbycia kilku naukowych wycieczek i locum standi mam w Adampolu.
Gdy to mówił turysta, szlachcic powtórnie uchylił nieco kapelusza.
— A! — rzekł — dziękuję przypadkowi, który w ustroni téj dał mi poznać człowieka, podróżującego w tak szlachetnym i pożytecznym celu.
Słowa te i dźwięk, jakim były wypowiedziane, odbiły się od prostaczéj postaci szlachcica, nie mniéj dziwnie, jak uprzednia poetyczna zaduma, w którą go wprawił widok i śpiew skowronka. To téż mężczyzna z teką spojrzał nań z zajęciem i odrzekł:
— Uważałem przed chwilą, że i pan lubujesz się naturą, którą ja z naukowego badam stanowiska. Z taką przyjemnością zdawałeś się pan słuchać pieśni skowronka i patrzéć na lot jego!
Szlachcic nie zmieszał się bynajmniéj tém spostrzeżeniem przybyłego, uśmiechnął się tylko i odpowiedział z prostotą:
— Tak, panie, kocham naturę we wszystkich jéj przejawach, bo ona jest towarzyszką moją od lat dziecięcych aż dotąd. Ona była świadkiem wszystkich prac i pociech mego życia, a także i cierpień, których podobno żadnemu nie braknie człowiekowi. Każda pora roku sprowadza mi mnóztwo przypomnień, każdy kawałek pola, ptak, roślina, drzewo niemal każde, są mi znajome niby rodzeństwo, z którém się zhodowało pod jednym dachem. Pan zapewne uczysz się
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.