Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

towarzyszowi, gdy, zszedłszy z wązkiéj miedzy, szli obok siebie drogą, ku dworkowi wiodącą.
— Jakąż wzorową uprawę pól widzę tutaj — rzekł pan Andrzéj, puszczając spojrzenia po długich, wązkich, wypukłych i jakby ręką ludzką usypanych zagonach! — Czy wiész pan, że rzadko w kraju naszym zdarzało mi się napotykać tak umiejętnie i starannie urządzone gospodarstwo. To istny holenderski ogród!
— W istocie — odpowiedział Bolesław — robię wszystko, co mogę i umiem, aby niewielki kawałek gruntu, jaki posiadam, podnieść do najwyższéj możebnie wartości. Czynię to i dla własnéj korzyści, i z przekonania, że każde pojedyńcze wysilenie, jakkolwiek odosobnione, każda praca, jakkolwiek w małym zamknięta obrębie, skoro tylko umiejętna jest i wytrwała, może choćby drobne ziarenko dorzucić do ogólnego pożytku.
— Dawnoż pan mieszkasz tutaj? — spytał pan Andrzéj, którego zajęcie wzrastało.
— Urodziłem się w téj zagrodzie — odrzekł Bolesław — a w dziedzictwie otrzymałem ją po ojcu przed ośmiu laty.
— A więc musiałeś pan już otrzymać po ojcu folwark ten w tak pięknym stanie?
— Nie zupełnie. Ojciec mój rzadko i tylko przy końcu życia swego w nim mieszkał, bo całą młodość i część dojrzałego wieku spędził na wojaczce, która