do starego wojaka, który odpowiedział, kłaniając się z żołnierska i uśmiechając się pod wąsem:
— Je parle français, mosie, j’etais sept ans en France, beau Paris!
Zaśmieli się gość i gospodarz z téj improwizowanéj francuzczyzny i z dobrym apetytem wzięli się do śniadania. W pokoju słońce szerokiemi smugami złociło posadzkę, migotało po ścianach i opromieniało portrety wielkich mężów. Na dziedzińcu, naprzeciw jednego z otwartych okien, młody chłopak w siermiędze pasł dwa stajenne, młode, ale dobrze utrzymane, koniki. Stał on na zrębie i wykonywał różne gimnastyczne sztuki, dla pokazania swéj zręczności przed dwiema rumianemi dziewkami, które, o parę kroków od niego, prały bieliznę w wielkiéj balii. Dziewczęta śmiały się do rozpuku, a chichotaniu ich towarzyszyło skrzypienie żórawia u studni i plusk wody, przelewającéj się z wiadra do koryta. Na dziedzińcu wokoło wszystko tchnęło zielenią, świeżością, czynném życiem, w pokoju panowała cisza i ład, a nieokreślona jasność wewnętrzna, niby promienie silnego i spokojnego ducha, okrywała twarz gospodarza, swobodnie rozmawiającego ze swym gociem.
Pan Andrzéj słuchał i patrzył na wszystko uważnie, w końcu rzekł:
— Prawdziwie zachwycony jestem pańską ustronią. Kto tu raz zajrzał, może śmiało powiedziéć:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.