— W dworku tym, który się nazywa Niemenka, mieszka pani Niemeńska, kobieta w wieku i wdowa, z synowicą swoją, panną Wincentą Niemeńską.
Trzeba było bardzo nieprzenikliwego oka i ucha, aby nie dojrzéć wymownego spuszczenia oczu i nie dosłyszéć szczególnego dźwięku głosu, z jakiemi Bolesław wymówił ostatnie imię.
Pan Andrzéj nie należał do rzędu nieprzenikliwych, to téż uśmiechnął się nieznacznie, z przyjemnością popatrzył na Bolesława i ozwał się:
— Pan zapewne często bywasz w Niemence? tak blizkie sąsiedztwo...
— O! bardzo blizkie — odrzekł Bolesław — tém bliższe, że panna Wincenta jest moją narzeczoną.
Wyrzekł to z uśmiechem, ale głos mu zadrżał, i znowu nagły, ponsowy rumieniec pokrył twarz na mgnienie oka.
W tém drżeniu głosu i w tych nagłych ognistych rumieńcach, pojawiających się przy wspomnieniu kobiecego imienia u tego mężczyzny, skończonych lat trzydziestu i męzkiéj powierzchowności, odbiła się przedziwna świeżość i dziewiczość serca, ale zarazem trysnęła z nich łuna płomienistéj, namiętnéj natury.
Rozmowa po raz piérwszy przerwała się na chwilę. Bolesław spuścił wzrok i zamyślił się, jakby zapomniał o tém, co się działo koło niego; pan Andrzéj patrzył nań z baczną i życzliwą uwagą.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.