Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

le, zmieszana, spłoniona, z rękoma opuszczonemi na suknią. Po chwili jednak skinęła głową z determinacyą, zeskoczyła z ławki i podbiegła na spotkanie przybywających. Zestraszone jéj nagłym skokiem, ptastwo, rozsypało się po murawie w różne strony, tylko kilka gołębi frunęło za nią i krążyło wciąż nad jéj głową.
— Dobry wieczór panu — rzekła młoda dziewczyna do Bolesława Topolskiego i podała mu rękę. Bolesław uścisnął drobne paluszki i rzekł:
— Wiodę do państwa miłego gościa, który niedawno przybył w nasze strony, a dziś wypadkiem wstąpił i w moje progi. Panno Wincento, oto jest pan Andrzéj Orlicki.
Na dźwięk tego nazwiska, lekki wykrzyk wydarł się z ust Wincuni, zarumieniła się znowu i, jakby nagłém onieśmieleniem zdjęta, spuściła oczy i zaczęła kręcić w palcach róg swego fartuszka.
— Wszak nie wezmą mi panie za złe tego niespodziewanego najścia na dom ich — uprzejmie rzekł pan Andrzéj, z upodobaniem patrząc na uroczą w zmieszaniu swém dziewczynę.
— Za złe! o nie! my znamy pana oddawna! — wymówiła, ośmielając się i zwolna podnosząc na gościa swe szafirowe, połyskliwe oczy. — Panie Bolesławie — dodała szybko — wszak to pan Orlicki zapewne jest autorem téj prześlicznéj książki o ptakach i kwiatach, którą czytaliśmy razem zeszłéj zimy.