Długo jeszcze pani Niemeńska mówiła w ten sposób, opowiadając coraz cóś nowego o Bolesławie i jego zacnych czynach, a pan Andrzéj oparł skroń na ręku, słuchał uważnie, a usta jego poruszały się niekiedy i szeptały z cicha:
— Takich nam trzeba! takich nam trzeba!
Gdy tak gospodyni domu rozmawiała ze swym gościem przed gankiem, między klombami zupełnie innego rodzaju przedstawiał się obrazek. Pod rozłożystym krzakiem bzu stała głęboka beczka, pełna wody; obok niéj stał Bolesław i od czasu do czasu napełniał wodą blaszaną polewaczkę, którą mu podawała Wincunia. Dzieweczka podniosła swoję różową sukienkę, aby ją ochronić od rosy wieczornéj i polewała nowo posadzone na klombach kwiaty.
Srebrny, kroplisty strumień tryskał z polewaczki, drobna postać Wincuni, owiana mgłą téj ruchoméj fontanny, migotała po ścieżkach, a szmerowi wody towarzyszył dźwięk piosenki, którą nuciła z cicha i przerywając sobie, to wykrzyknikiem radości, na widok świeżo rozkwitłéj roślinki, to wyciągnięciem do Bolesława ręki z polewaczką, z prośbą o wodę.
Bolesław zanurzał w beczce naczynie i podawał je narzeczonéj. Raz, gdy to czynił, rzekła:
— Gdy patrzę, jak pan czerpiesz wodę dla mnie, wydaje mi się, jakobyś był biblijnym Jakóbem, a ja Rachelą, tylko, że to nie studnia ale beczka.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.