— Patrzył na panią.
Pan Andrzéj czuł się zapewne w prawie powiedziéć to, bo oprócz Bolesława i pani Niemeńska wtajemniczyła go w stosunek, zachodzący między dwojgiem młodych ludzi. Mówiła mu ona o tém w altanie.
— Bo to, uważasz pan dobrodziej, pan Topolski uczył moję Wincunią, aż się w niéj rozkochał. Rok temu oświadczył się o jéj rękę. Nie było-ż powodu odmawiać takiemu dobroczyńcy, a porządnemu, rozsądnemu i wcale nie biednemu człowiekowi. Spytałam się Wincuni, co ona o tém myśli. A ona, zwyczajnie jak dziecko, zaśmiała się i odpowiedziała: dobrze! Ja ją znów pytam: ale czy ty jego kochasz? a ona mnie odpowiada: „albo ja sama wiem, moja ciociu? zdaje się, że kocham. Pan Bolesław taki dobry i tyle dla nas uczynił!“ I zaręczyli się. Tylko ona ciągle prosiła, żeby ślub na dwa lata odłożyć, a on poczciwy na wszystko zgadzał się, bo tak pokochał dziewczynę, że zdaje się, gdyby ona tego chciała, poszedł-by na koniec świata szukać dla niéj ptaka mówiącego, albo śpiewającego drzewa. Rok już minął od ich zaręczyn, jeszcze rok będą czekać, a potém, panie dobrodzieju, wyprawim weselisko. Jak tylko Wincunią oddam mężowi, zaraz wyjadę w Kowieńskie do mojéj siostrzenicy, bo to, panie dobrodzieju, ja tę siostrzenicę kocham, jak własną córkę...
I długo jeszcze pani Niemeńska opowiadała swe-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.