Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

ła wtedy rok szesnasty. Do owego czasu obchodziłem się z nią, jak z młodszą siostrą.
Przy powitaniu i pożegnaniu całowałem ją w czoło, a niekiedy i w usta. Zwyczaj ten zaczął istniéć między nami od pory, gdy ona miała lat pięć lub sześć, a ja z ojcem moim odwiedzałem Niemenkę, i trwał już potém ciągle. Dobrze mi było z tą poufałością, bom lubił Wincunią, ale nigdy nie doświadczałem żadnego, by najmniejszego, wzruszenia przy niéj, bo patrzyłem na nią, jak na dziecko i jak dziecko całowałem ją i uczyłem. Pewnego dnia siedziałem z nią w téj saméj altanie, w któréj dziś piliśmy herbatę; ona coś szyła, ja czytałem jéj poezye Mickiewicza. Każdy szczegół téj chwili pozostał głęboko wyryty w méj pamięci, pamiętam więc, że miała na sobie białą suknią, chabrowy wieniec na głowie, a długie kosy jéj, swobodnie spuszczone, spływały na jéj ramiona i plecy. Czytałem jakiś piękny ustęp z Tadeusza i tak mię on pochłonął, że zapomniałem o wszystkiém, co mię otaczało, nawet o towarzyszce mojéj, która mię słuchała.
Machinalnie, odwracając kartę książki, podniosłem oczy i spojrzałem na Wincunią i, dziwna rzecz, nie mogłem już od niéj wzroku oderwać. Siedziała obok mnie, z robotą i rękoma złożonemi na kolanach, z głową podniesioną i oczyma utkwionemi we mnie. Promień słońca ozłacał jéj wieniec i ślizgał się po białéj sukni, oczy jéj miały tak głęboki szafir, jaki