Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

steczku wielki ruch panował, jak zresztą było tam każdéj prawie niedzieli. Chłopi, szlachta i panowie schodzili się i zjeżdżali na nabożeństwo.
O godzinie dziesiątéj zrana, a zatém na dobrą godzinę przed rozpoczęciem się nabożeństwa, gromady ludu zebrały się przed kościołem. U wrót plebanii stało także parę szlacheckich dwukonnych bryczek; snać właściciele ich, przybywszy wcześnie, poszli odwiedzić przede mszą proboszcza, a może dać mu na jakie exekwie żałobne, albo na odśpiewanie litanii dla ubłagania u Boga urodzajów.
Ale i przed oberżą stało niemało koni, wozów i bryczek, a we wnętrzu jéj gwar był nielada. W piérwszéj szynkowéj izbie siedziało na ławach kilkunastu chłopów i dwoje dzieci.
Szlomy chłopak i dziewczyna, rozczochrane wyrostki, częstowali ich gorzałką. Z izby téj było wejście na wschody, prowadzące na piérwsze piętro, alias na facyatkę drewnianą, dobudowaną przez Szlomę u wierzchu murowanéj karczmy, w celu pomieszczenia owego sławnego bilardu.
Facyatka zawierała jednę obszerną izbę, ochrzczoną przez dumnego ze swéj inicyatywy Szlomę nazwiskiem sali. Publiczność, korzystająca z improwizacyi, przez wdzięczność dla nowatora, przyjęła to nazwanie i mówiło się zwyczajnie: być na sali, grać w bilard na sali, widziéć się z kim na sali i t. p.
W sali były trzy okna, wychodzące na rynek, po-